Kiedy teściowa powiedziała: „To co, bierzemy kredyt?” – nikt mnie nie słuchał. Spakowałam się i wróciłam do mamy
– To co, bierzemy kredyt? – głos teściowej, pani Haliny, przeciął ciszę jak nóż. Siedzieliśmy przy stole w jej mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Mój mąż, Tomek, patrzył w blat, jego ojciec poprawiał okulary, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi.
Chciałam coś powiedzieć, ale zanim otworzyłam usta, teściowa już kontynuowała:
– Widzisz, Aniu, teraz jest najlepszy moment. Banki jeszcze dają dobre warunki. Zresztą, Tomek już wszystko sprawdził. – Spojrzała na mnie z tym swoim uśmiechem, który zawsze wydawał mi się bardziej pobłażliwy niż serdeczny.
– Ale… – zaczęłam nieśmiało. – Może powinniśmy jeszcze chwilę poczekać? Przecież dopiero co zmieniłam pracę, a rata będzie wysoka…
Tomek nawet na mnie nie spojrzał. – Mama ma rację. Nie ma na co czekać.
Poczułam się niewidzialna. Jakby moje zdanie nie miało żadnego znaczenia. Jakby wszystko już dawno zostało ustalone beze mnie. Przez chwilę miałam ochotę krzyknąć, rzucić czymś o ścianę, ale tylko ścisnęłam dłonie pod stołem.
– Aniu, nie przesadzaj – dodała teściowa z wyższością. – Wszyscy tak robią. To normalne.
Wszyscy tak robią… Czy ja też muszę?
Wróciliśmy do naszego wynajmowanego mieszkania na Mokotowie w milczeniu. Tomek był zamyślony, a ja czułam się coraz bardziej obca w jego świecie. Kiedy zamknęły się za nami drzwi, zebrałam się na odwagę:
– Tomek, czy ty naprawdę chcesz ten kredyt? Przecież wiesz, że to ogromne zobowiązanie…
Wzruszył ramionami.
– Anka, nie dramatyzuj. Wszyscy biorą kredyty. Mama nam pomoże.
– Ale ja nie chcę żyć pod dyktando twojej mamy! – wybuchłam. – Ona decyduje o wszystkim! Nawet o tym, gdzie będziemy mieszkać i jak będziemy żyć!
Tomek spojrzał na mnie z irytacją.
– Przesadzasz. Po prostu chce nam pomóc.
– Pomóc? Czy raczej kontrolować?
Nie odpowiedział. Wyszedł do drugiego pokoju i zamknął drzwi.
Zostałam sama z własnymi myślami i poczuciem bezsilności. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. Przypomniałam sobie wszystkie te sytuacje, kiedy moje zdanie było ignorowane: wybór mieszkania („Mama zna lepszą dzielnicę”), ślub („Mama wie, gdzie jest najlepsza sala”), nawet wybór imienia dla naszego syna („Janek to tradycyjne imię, Aniu”).
Rano Tomek zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Zrobił sobie kawę i wyszedł do pracy bez słowa.
Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Spojrzałam na nasze zdjęcia ze ślubu – uśmiechnięci, szczęśliwi… A teraz? Czułam się jak cień samej siebie.
Zadzwoniła mama.
– Córeczko, wszystko w porządku?
Chciałam odpowiedzieć „tak”, ale głos mi zadrżał.
– Mamo… Ja już nie wiem, co robić…
Mama milczała przez chwilę.
– Przyjedź do mnie. Porozmawiamy.
Nie zastanawiałam się długo. Spakowałam walizkę – kilka ubrań, kosmetyki, książkę i zdjęcie z dzieciństwa. Napisałam Tomkowi krótką wiadomość: „Muszę odpocząć. Jadę do mamy.”
W pociągu do Radomia płakałam cicho, patrząc przez okno na szare pola i mijane stacje. Czułam się jak dziecko uciekające przed burzą.
Mama przywitała mnie ciepłym uściskiem i gorącą herbatą z malinami.
– Opowiadaj wszystko od początku – powiedziała spokojnie.
Wylałam z siebie cały żal: o teściowej, o Tomku, o tym, że czuję się niewidzialna we własnym życiu.
Mama słuchała uważnie.
– Aniu, musisz walczyć o siebie. Nikt za ciebie tego nie zrobi.
Przez kolejne dni próbowałam poukładać myśli. Tomek dzwonił raz dziennie – krótko i chłodno:
– Kiedy wrócisz?
– Nie wiem – odpowiadałam zgodnie z prawdą.
Teściowa napisała mi SMS-a: „Aniu, nie rób scen. Wszyscy chcemy dobrze.”
A ja po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę. Nikt nie mówił mi, co mam robić. Nikt nie oceniał moich decyzji.
Wieczorami siedziałam z mamą przy kuchennym stole i rozmawiałyśmy godzinami o wszystkim: o dzieciństwie, o marzeniach, o tym, czego boję się najbardziej.
– Czego się boisz? – zapytała pewnego wieczoru mama.
Zastanowiłam się chwilę.
– Boję się… że już nigdy nie będę szczęśliwa. Że zawsze będę tylko dodatkiem do czyjegoś życia.
Mama ujęła moją dłoń.
– Jesteś silniejsza niż myślisz.
Po tygodniu Tomek przyjechał do Radomia. Przyszedł wieczorem, kiedy siedziałam w kuchni z mamą.
– Anka… Musimy porozmawiać – powiedział cicho.
Wyszliśmy na spacer po parku. Było zimno i wilgotno, liście szeleściły pod butami.
– Dlaczego uciekłaś? – zapytał bez gniewu.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
– Bo mam dość bycia niewidzialną. Mam dość tego, że twoja mama decyduje za nas o wszystkim. Że ty nawet nie próbujesz mnie bronić.
Tomek westchnął ciężko.
– Nie chciałem cię zranić… Po prostu… Mama zawsze była silna. Zawsze wiedziała lepiej…
– A ja? Czy ja też mogę coś wiedzieć? Czy moje zdanie też się liczy?
Milczał długo.
– Chcę spróbować jeszcze raz – powiedział w końcu. – Ale musisz mi pomóc… Ja sam nie potrafię postawić się mamie.
Wróciliśmy razem do Warszawy. Ustaliliśmy zasady: żadnych decyzji bez rozmowy ze mną; żadnych wizyt teściowej bez zapowiedzi; żadnych wspólnych kredytów bez mojej zgody.
Nie było łatwo. Teściowa była obrażona przez kilka miesięcy. Dzwoniła rzadziej, a kiedy już rozmawiałyśmy, czułam chłód w jej głosie:
– Mam nadzieję, że jesteście szczęśliwi bez mojej pomocy – rzuciła kiedyś przez telefon.
Ale ja byłam dumna z siebie. Po raz pierwszy od lat poczułam się ważna we własnym życiu.
Czasem zastanawiam się: czy gdybym wtedy nie spakowała walizki i nie wróciła do mamy, miałabym dziś odwagę walczyć o siebie? Czy każda kobieta musi przejść przez taki bunt?
A wy? Czy mieliście kiedyś odwagę powiedzieć „dość” i zawalczyć o swoje szczęście?