Gorzkie pomidory: jak przetwory zniszczyły rodzinne więzi
Ledwo chwyciłam telefon w drżące dłonie, gdy ten rozbrzmiał przenikliwym dzwonkiem, jakby zapowiadając burzę. Dzwoniła Danuta – siostra mojego zmarłego męża, kobieta, której telefony zawsze niosły ze sobą niepokój. „Coś się stało?” – przemknęła mi myśl, zanim odebrałam.
– Halina, musimy porozmawiać – jej głos był chłodny i stanowczy. – O tych pomidorach.
Zamarłam. Przetwory. Znowu. Od śmierci Staszka wszystko się zmieniło, nawet smak pomidorów w słoikach. Zawsze robiliśmy je razem – ja, Staszek i nasza córka Magda. Teraz zostałam sama, a Danuta coraz częściej wtrącała się w moje życie, jakby chciała przejąć kontrolę nad wszystkim, co po nim zostało.
– Danuta, proszę cię, nie dzisiaj…
– Właśnie dzisiaj! – przerwała mi ostro. – Słyszałam od Magdy, że rozdałaś słoiki sąsiadom. To rodzinne przetwory! Powinnaś była najpierw zapytać mnie i Krzyśka.
Zacisnęłam powieki. Krzysiek – jej syn, mój chrześniak – od lat nie odwiedził mnie bez powodu. Teraz nagle wszyscy chcieli mieć udział w tym, co zostało po Staszku. Nawet te przeklęte pomidory stały się symbolem podziału.
– To tylko słoiki, Danuta…
– Nie! To tradycja! Ty nic nie rozumiesz! – jej głos przeszedł w krzyk. – Staszek zawsze dbał o rodzinę. Ty ją rozbijasz!
Rozłączyła się bez pożegnania. Usiadłam ciężko na krześle w kuchni, patrząc na rząd słoików ustawionych na blacie. Każdy z nich był inny – jeden zbyt słony, drugi za kwaśny, trzeci pęknięty od gorącej wody. Jak nasza rodzina: niby razem, a każdy osobno, pełen własnych pęknięć.
Magda przyszła wieczorem. Miała minę zbuntowanej nastolatki, choć dawno już skończyła trzydzieści lat.
– Mamo, czemu nie możesz się dogadać z ciocią? – zapytała bez przywitania.
– Bo ona nie chce rozmawiać, tylko rozkazywać – odpowiedziałam z goryczą.
– Ale to są przetwory po tacie…
– Po tacie? A może po mnie? To ja je robiłam przez trzydzieści lat! – podniosłam głos, czując jak łzy napływają mi do oczu.
Magda spojrzała na mnie z wyrzutem.
– Wszyscy tęsknimy za tatą, ale nie musimy się przez to kłócić.
Nie odpowiedziałam. Wstałam i zaczęłam wycierać blat, jakbym mogła zetrzeć z niego cały ten żal i gniew.
Następnego dnia Danuta przyszła osobiście. Weszła bez pukania, jakby to był jej dom.
– Halina, musimy ustalić zasady – zaczęła od progu. – Od teraz przetwory dzielimy równo: połowa dla mnie i Krzyśka, połowa dla ciebie i Magdy.
Patrzyłam na nią w milczeniu. W jej oczach widziałam coś więcej niż złość – widziałam strach przed samotnością. Może dlatego tak kurczowo trzymała się tych słoików?
– Danuta… to tylko pomidory…
– Nie! To wszystko, co nam zostało po Staszku! – wybuchła płaczem.
Wtedy zrozumiałam: ona nie walczy o przetwory, tylko o pamięć. O swoje miejsce w rodzinie.
Ale było już za późno. Słowa padły, rany zostały otwarte. Magda przestała przychodzić tak często. Krzysiek zadzwonił raz, żeby powiedzieć mi, że „rodzina powinna trzymać się razem”, ale jego głos był obcy i zimny.
Zostałam sama z rzędem gorzkich pomidorów na półce i jeszcze bardziej gorzkim uczuciem w sercu.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę warto było walczyć o te słoiki? Czy można odbudować coś, co pękło przez drobiazgi? Może powinnam była odpuścić… Ale czy wtedy nie straciłabym samej siebie?
Czy Wy też macie w domu takie „gorzkie pomidory”? Co robicie, gdy tradycja zaczyna dzielić zamiast łączyć?