Gdy syn wybrał inaczej: Historia matki rozdartej między miłością a rozczarowaniem
— Mamo, musimy porozmawiać — głos Michała drżał, gdy wszedł do kuchni. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie. Spojrzałam na niego i już wiedziałam, że coś się stało.
— Co się dzieje? — zapytałam, próbując ukryć niepokój.
— Kasia jest w ciąży. Bierzemy ślub za dwa miesiące.
Poczułam, jak świat mi się wali. Przecież Michał miał dopiero dwadzieścia dwa lata! Studiował informatykę na Politechnice Warszawskiej, miał plany, marzenia… A teraz wszystko miało się zmienić. Mój mąż, Andrzej, gdy się dowiedział, milczał przez dwa dni. Potem wybuchł:
— To nie tak miało być! — krzyczał do Michała. — Miałeś skończyć studia, znaleźć pracę, a nie…
— Tato, to moje życie! — Michał próbował być stanowczy, ale widziałam w jego oczach strach.
Nie spałam przez kilka nocy. Zastanawiałam się, gdzie popełniliśmy błąd. Czy byliśmy zbyt pobłażliwi? Czy powinniśmy byli bardziej kontrolować jego wybory? Ale przecież zawsze chcieliśmy dla niego dobrze…
Ślub był skromny. Kasia wyglądała na przerażoną i szczęśliwą jednocześnie. Jej rodzice siedzieli sztywno w ławkach kościoła. Po wszystkim wróciliśmy do domu — nasz trzypokojowy blok na Ursynowie nagle stał się ciasny.
— Nie stać nas na wynajem — tłumaczył Michał. — Zostaniemy u was, dopóki nie znajdę pracy.
Zgodziłam się. Przecież to mój syn. Ale już po tygodniu zaczęły się zgrzyty. Kasia płakała w łazience, bo Andrzej zwrócił jej uwagę na bałagan w kuchni. Michał zamykał się w swoim dawnym pokoju i godzinami grał na komputerze. Ja próbowałam być mediatorką:
— Andrzej, daj im trochę luzu. To młodzi ludzie…
— A kto ich nauczy odpowiedzialności? Ty? — odburknął mąż.
Wkrótce pojawiły się kolejne problemy. Kasia chciała urządzić pokój dla dziecka po swojemu. Andrzej nie zgadzał się na przemeblowanie.
— To mój dom! — powtarzał uparcie.
Pewnego wieczoru usiadłam z Kasią przy herbacie.
— Wiem, że nie jest wam łatwo — zaczęłam ostrożnie. — Ale musicie zrozumieć też nas…
Kasia spuściła wzrok.
— Ja po prostu chciałam mieć trochę własnej przestrzeni…
Wtedy dotarło do mnie, jak bardzo wszyscy jesteśmy zagubieni. Każdy z nas miał swoje oczekiwania i żaden nie był gotów ich porzucić.
Gdy urodziła się Zosia, przez chwilę wydawało się, że wszystko się ułoży. Michał dostał dorywczą pracę w sklepie komputerowym, Kasia zajmowała się dzieckiem. Ale napięcie nie znikało.
Pewnego dnia wróciłam z pracy i zobaczyłam Kasię płaczącą na korytarzu.
— Nie dam już rady… — szlochała. — Andrzej powiedział, że jestem darmozjadem…
Poczułam wściekłość na męża i bezradność wobec sytuacji.
Wieczorem wybuchła awantura.
— Może powinniście się wyprowadzić! — krzyczał Andrzej.
— Gdzie?! — Michał był blady jak ściana. — Nie mamy dokąd pójść!
— Może twoja matka ci pomoże! — Andrzej rzucił mi oskarżycielskie spojrzenie.
Wtedy pierwszy raz pomyślałam o rozwodzie. Nasze małżeństwo zaczęło pękać pod ciężarem cudzych decyzji i własnych rozczarowań.
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak obcy pod jednym dachem. Michał coraz częściej znikał z domu, Kasia zamykała się z Zosią w pokoju. Ja czułam się rozdarta między lojalnością wobec syna a lojalnością wobec męża.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie mama Kasi.
— Może młodzi zamieszkają u nas? Mamy wolny pokój…
Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Czy to znaczyło, że zawiodłam jako matka? Że nie umiałam stworzyć domu dla własnego dziecka?
Michał długo nie chciał się zgodzić. Bał się zmiany, bał się rozstania z nami. Ale w końcu spakowali rzeczy i wyprowadzili się do rodziców Kasi.
W domu zrobiło się cicho. Andrzej odetchnął z ulgą, ale ja czułam pustkę. Tęskniłam za Zosią, za śmiechem młodych…
Czasem myślę: czy powinniśmy byli inaczej pokierować życiem Michała? Czy nasze oczekiwania były zbyt wygórowane? A może po prostu każdy musi popełnić własne błędy?
Czy można być dobrą matką i jednocześnie pozwolić dziecku odejść? Czy rodzina to miejsce bezpieczeństwa czy więzienie oczekiwań? Może wy mi powiecie…