Dzień, w którym mój brat przestał istnieć
„Nie, nie przyjadę po niego. Nie po tym wszystkim, co nam zrobił.” Mój głos drżał, choć starałam się brzmieć stanowczo. Po drugiej stronie słuchawki pielęgniarka westchnęła ciężko. „Pani Kowalska, on naprawdę potrzebuje kogoś bliskiego. Jest pani jego jedyną osobą kontaktową.”
Patrzyłam przez okno mojego małego mieszkania na Pradze, gdzie deszcz bębnił w szybę. Palce nerwowo bawiły się sznurkiem od bluzy. Michał. Mój brat. Chłopak, który kiedyś skakał ze mną po kałużach na podwórku przy Targowej, a potem zamienił się w cień człowieka, którego ledwo poznawałam.
„To wciąż pani rodzina,” próbowała jeszcze raz pielęgniarka. Słyszałam jej cichy, śląski akcent i zmęczenie w głosie. „Jest zagubiony i słaby. Pyta o panią.”
Myśli wróciły do tamtej nocy sprzed trzech lat. Michał stał pijany pod moimi drzwiami, wrzeszcząc, że potrzebuje pieniędzy. Mama już dawno wyrzuciła go z domu, tata nie wymawiał nawet jego imienia. Ale ja… ja zawsze miałam nadzieję, że się zmieni. Do tamtej nocy, kiedy zabrał moje oszczędności i zniknął.
„Nie wiem,” wyszeptałam. „Naprawdę nie wiem.”
Po rozmowie siedziałam nieruchomo na kanapie. Cisza w mieszkaniu była ogłuszająca. Telefon znów zawibrował: SMS od mamy. „Dzwonili ze szpitala o Michała. Co zamierzasz zrobić?”
Co zamierzasz zrobić? Jakby to była tylko moja odpowiedzialność. Jakby ona nie była też jego matką. Ale mama postawiła granice, tak samo jak tata. Ja byłam jedyną, która jeszcze czasem odbierała telefon.
Następnego ranka siedziałam przy kuchennym stole z kubkiem kawy, gdy wszedł mój chłopak, Tomek.
– Wyglądasz, jakbyś nie spała całą noc – powiedział cicho.
– Chcą, żebym odebrała Michała ze szpitala – rzuciłam bez patrzenia na niego.
Tomek usiadł naprzeciwko mnie i westchnął.
– A ty? Czego ty chcesz?
– Nie wiem – powtórzyłam bezradnie. – On nas tyle razy zranił, Tomek. Ale to mój brat.
Tomek ujął moją dłoń.
– Nie musisz decydować sama.
Ale tak właśnie się czułam – jakbym została sama z tym wszystkim, podczas gdy reszta rodziny umyła ręce.
Tego popołudnia zdecydowałam się pojechać do szpitala – tylko zobaczyć, jak on wygląda. Na oddziale neurologii Michał leżał przy oknie, włosy miał potargane, ręce pokryte wyblakłymi tatuażami.
– Anka? – wychrypiał, patrząc na mnie niepewnie.
– Cześć, Michał – odpowiedziałam ostrożnie.
Uśmiechnął się blado.
– Myślałem, że nie przyjdziesz.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Milczenie między nami było ciężkie od wszystkiego, czego nigdy nie wypowiedzieliśmy.
– Chcą, żeby ktoś mnie odebrał – powiedział w końcu cicho.
– Wiem – odparłam krótko.
– Przyjedziesz po mnie? – zapytał szeptem.
Patrzyłam na jego dłonie – pokryte bliznami kostki i drżące palce. Myślałam o mamie, tacie, o wszystkich razach, gdy nas zawiódł. Ale też o tym, jak kiedyś bronił mnie przed starszymi chłopakami na podwórku i jak budowaliśmy razem szałas w lesie pod Warszawą.
– Dlaczego nigdy nie powiedziałeś „przepraszam”? – zapytałam nagle.
Odwrócił wzrok za okno, gdzie deszcz dalej lał się strugami.
– Bo nie wiedziałem jak – wyszeptał.
Zapadła cisza przerywana tylko cichym piskiem pompy infuzyjnej.
– Jestem wrakiem człowieka, Anka – powiedział w końcu. – Nie wiem już, kim jestem bez was.
Serce mi pękło na te słowa. Chciałam być zła, wyrzucić mu wszystko… ale została tylko rozpacz.
– Może powinniśmy spróbować się poznać na nowo – powiedziałam niepewnie.
Skinął głową powoli.
– Pomożesz mi?
Pomyślałam o wszystkich razach, gdy mu pomagałam i byłam rozczarowana. Ale też o tym, że to może ostatnia szansa na uratowanie naszej więzi.
– Przyjadę po ciebie – powiedziałam cicho.
Kolejne dni były trudne. Michał zamieszkał u mnie – nie miał dokąd pójść. Mama nie chciała go widzieć; tata wysłał tylko kartkę z napisem „Zdrowiej”. Michał był milczący, czasem wybuchał gniewem albo płakał z bezsilności. Zapominał rzeczy, frustrowały go własne ograniczenia.
Pewnego wieczoru podczas kolacji wszystko pękło.
– Po co ty to w ogóle robisz? – rzucił nagle Michał z goryczą. – Przecież wszyscy mnie nienawidzą!
Odłożyłam widelec i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Bo jesteś moim bratem, Michał. Bo wierzę, że zostało w tobie coś, co mogę jeszcze kochać.
Uderzył pięścią w stół i zaczął płakać – głośno i szczerze jak dziecko.
– Przepraszam cię za wszystko… – szlochał.
Tej nocy spał na kanapie; ja leżałam w łóżku i słuchałam jego oddechu z drugiego pokoju.
Powoli coś zaczęło się zmieniać między nami. Rozmawialiśmy więcej; czasem nawet śmialiśmy się z dawnych wspomnień. Ale było ciężko – Michał potrzebował terapii i wsparcia, którego nie mogłam mu dać sama.
Któregoś dnia niespodziewanie zadzwoniła mama do drzwi. Stała w progu ze łzami w oczach.
– Mogę wejść? – zapytała cicho.
Michał spojrzał na nią jak na ducha.
– Mamo…
Podbiegła do niego i objęła go mocno. Płakali razem; patrzyłam na nich i czułam, że jakaś część przeszłości została uleczona.
Mimo to wciąż miałam wątpliwości: czy zrobiłam dobrze? Czy nie naraziłam się znów na ból?
Dziś patrzę wstecz na wszystko i pytam siebie: kiedy wystarczy? Czy zawsze trzeba wybaczać rodzinie, nawet jeśli rani nas raz za razem? A może przychodzi moment, kiedy wolno wybrać siebie?
A wy? Co byście zrobili na moim miejscu?