Dziadek Stanisław – bohater z ulicy Wiosennej. O tym, jak jeden dzień zmienił wszystko

– Nie idź tam, Zosiu! – krzyknął dziadek Stanisław, a jego głos przebił się przez gwar tłumu. Byliśmy na corocznym festynie z okazji Dnia Sąsiada na ulicy Wiosennej w naszym miasteczku pod Łodzią. Słońce prażyło, dzieci biegały z watą cukrową, a ja – jak zwykle – próbowałam pogodzić rozmowę z mamą i pilnowanie mojej siedmioletniej córki. Nagle usłyszałam pisk opon i zobaczyłam rozpędzony samochód, który wypadł zza zakrętu prosto na tłum.

Wszystko wydarzyło się w sekundę. Dziadek rzucił się przed Zosię, odpychając ją na bok. Sam nie zdążył uskoczyć. Pamiętam tylko jego spojrzenie – pełne determinacji i miłości. Potem huk, krzyk ludzi i cisza, która zapadła na chwilę, jakby świat zatrzymał się w miejscu.

Leżałam na ziemi, przyciskając Zosię do piersi. Czułam jej łzy na szyi. – Mamusiu, dziadek… – szeptała przez szloch. Podniosłam głowę i zobaczyłam go – leżał nieruchomo, a wokół niego zbiegli się ludzie. Karetka przyjechała po kilku minutach, ale dla niego to już nie miało znaczenia.

Dziadek Stanisław miał 80 lat. Był człowiekiem starej daty – uparty, czasem zgryźliwy, ale zawsze gotów pomóc. Po śmierci babci zamieszkał z nami. Często kłócił się z tatą o politykę, a mnie denerwował swoimi radami o życiu. Ale to on nauczył mnie jeździć na rowerze i to on pierwszy przytulił mnie po moim rozwodzie, mówiąc: „Nie martw się, dziecko, życie jeszcze cię zaskoczy”.

Po tragedii dom wypełniła cisza. Mama płakała po nocach, tata zamknął się w sobie, a Zosia przestała się uśmiechać. Ja czułam pustkę i gniew – na los, na kierowcę, na siebie, że nie byłam szybsza. Policja ustaliła, że sprawca był pod wpływem alkoholu. Miał 22 lata i tłumaczył się „chwilą nieuwagi”.

Pogrzeb dziadka był skromny, ale przyszło wielu sąsiadów. Pamiętam słowa księdza: „Nie każdy ma odwagę oddać życie za drugiego człowieka”. Patrzyłam na trumnę i nie mogłam uwierzyć, że już nigdy nie usłyszę jego śmiechu ani nie poczuję zapachu jego ulubionego tytoniu.

Po kilku tygodniach zaczęły się rodzinne konflikty. Tata obwiniał mamę, że to ona namówiła dziadka na wyjście z domu. Mama krzyczała na mnie, że nie upilnowałam Zosi. Ja zamknęłam się w sobie i coraz częściej wychodziłam wieczorami na długie spacery po parku.

Pewnego dnia znalazłam w szufladzie dziadka list zaadresowany do mnie:

„Kasiu,
Jeśli to czytasz, to znaczy, że już mnie nie ma. Chciałem Ci tylko powiedzieć, że jesteś silniejsza niż myślisz. Dbaj o Zosię i nie pozwól, żeby życie cię złamało. Pamiętaj – rodzina to największy skarb. Kocham Cię.
Dziadek Staszek”

Czytałam ten list setki razy. Każde słowo wbijało się we mnie jak nóż. Zrozumiałam wtedy, że muszę być silna dla Zosi i dla siebie.

Zaczęliśmy rozmawiać w domu o dziadku – nie tylko o tym, jak zginął, ale też o tym, jak żył. O jego młodości w powojennej Polsce, o pracy w fabryce włókienniczej, o tym, jak walczył o lepsze życie dla nas wszystkich. Zosia zaczęła rysować obrazki z dziadkiem – zawsze uśmiechniętym i trzymającym ją za rękę.

Kierowca został skazany na pięć lat więzienia. Dla nas to nie była sprawiedliwość – co to za kara wobec straty ukochanej osoby? Ale nauczyliśmy się żyć dalej. Dziadek zostawił po sobie nie tylko wspomnienia, ale też lekcję odwagi i miłości.

Czasem wieczorem siadam na ławce przed domem i patrzę w niebo. Myślę o dziadku i pytam siebie: czy ja też byłabym gotowa poświęcić wszystko dla tych, których kocham? Czy potrafimy docenić bliskich zanim będzie za późno?

A Ty? Co byś zrobił na moim miejscu?