Dlaczego zabraniam mojej córce brać rozwód: Opowieść Haliny
– Nie rozumiesz, co robisz! – krzyknęłam, czując, jak głos mi się łamie. Stałam w kuchni, oparta o blat, a moja córka, Marta, patrzyła na mnie z tym swoim uporem w oczach.
– Mamo, nie chcę już tak żyć. Nie kocham go. – Jej głos był cichy, ale stanowczy.
Zacisnęłam pięści. W głowie kłębiły mi się wspomnienia – jej dzieciństwo, moje własne małżeństwo, wszystko to, co przeszłam z jej ojcem. Czy naprawdę nie widzi, ile ma szczęścia? Przecież jej rodzina wydaje się idealna. Dom pod Warszawą, dwójka zdrowych dzieci, mąż – biznesmen, który nigdy nie pozwoliłby jej zaznać biedy. Czy to nie jest to, o czym zawsze marzyła?
Ale może to ja marzyłam za nią? Może to ja chciałam dla niej innego życia niż moje?
Pamiętam, jak jeszcze jako dziewczynka mówiła: „Mamo, ja wyjdę za mąż za kogoś bogatego. Nie będę żyła tak jak ty”. Bolało mnie to wtedy, ale rozumiałam. Jej ojciec… Cóż, nie był wzorem. Zabierał z domu wszystko, co miał wartość – nawet obrączkę po mojej mamie sprzedał za butelkę wódki. Były dni, kiedy nie miałam czym nakarmić Martusi. Przysięgłam sobie wtedy, że ona nigdy nie zazna takiego upokorzenia.
Kiedy poznała Pawła, byłam dumna. Przystojny, zaradny chłopak z własną firmą transportową. Szybko się pobrali – może za szybko? Ale wtedy wydawało mi się, że wszystko idzie w dobrą stronę. Marta miała to, czego ja nigdy nie miałam: stabilność.
Teraz stoi przede mną i mówi o rozwodzie.
– Mamo, on mnie nie słucha. Nie widzi mnie. Jestem dla niego tylko dodatkiem do domu i dzieci.
– Ale przecież cię nie bije! Nie pije! – wybuchłam. – Masz wszystko! Dom, samochód, dzieci…
– To nie wszystko – szepnęła.
Nie rozumiałam jej. Może nie chciałam zrozumieć? W moim świecie miłość była luksusem. Najważniejsze było przetrwanie.
Wieczorem długo siedziałam przy kuchennym stole. Przypominały mi się słowa mojej matki: „Halina, kobieta musi być silna. Musi wytrzymać dla dzieci”. Wytrzymałam. Ale czy byłam szczęśliwa? Czy Marta widziała mój smutek przez te wszystkie lata?
Następnego dnia zadzwonił Paweł.
– Pani Halino… Marta mówi o rozwodzie. Może pani z nią porozmawia? Ja… ja nie wiem, co robić.
Słyszałam w jego głosie strach i bezradność. Był dobrym człowiekiem, choć czasem zbyt skupionym na pracy.
– Paweł, spróbuję… Ale musicie też sami ze sobą porozmawiać.
Zgodził się od razu na spotkanie u nas w domu. Chciałam być mediatorką – matką, która uratuje rodzinę córki.
Wieczorem usiedliśmy we trójkę przy stole. Paweł był spięty, Marta miała zaczerwienione oczy.
– Powiedz mi szczerze – zaczęłam – co się stało?
Marta spuściła wzrok.
– On mnie nie widzi. Od lat jestem sama w tym małżeństwie. Paweł wraca późno z pracy, nawet nie pyta jak minął mi dzień. Wszystko jest na mojej głowie: dzieci, dom…
Paweł spojrzał na nią zaskoczony.
– Przecież robię to dla was! Żebyście mieli wszystko!
– Ale ja nie chcę wszystkiego! Chcę ciebie! Chcę rozmowy, bliskości…
Wtedy zrozumiałam coś ważnego: oni oboje byli nieszczęśliwi. Paweł myślał, że daje jej szczęście pieniędzmi i stabilizacją – tak jak ja kiedyś myślałam o sobie i swoim małżeństwie. Marta chciała czegoś innego: obecności i czułości.
Przez kilka tygodni próbowałam przekonać Martę do terapii małżeńskiej. Ona jednak była coraz bardziej zdecydowana.
– Mamo, ja już podjęłam decyzję.
Nie mogłam się z tym pogodzić. Czułam się winna – czy to ja ją tak wychowałam? Czy to przez moje lęki przed biedą ona wybrała Pawła?
Zaczęłyśmy się coraz częściej kłócić. Moja siostra Basia mówiła:
– Halina, odpuść jej. To jej życie.
Ale jak mogłam odpuścić? Przecież chciałam dla niej dobrze!
W końcu Marta wyprowadziła się z dziećmi do wynajmowanego mieszkania na Ursynowie. Paweł został sam w dużym domu pod Warszawą.
Przez kilka miesięcy prawie się do mnie nie odzywała. Tylko czasem dzwoniła po poradę dotyczącą dzieci.
Któregoś dnia przyszła do mnie zapłakana.
– Mamo… chyba popełniłam błąd.
Serce mi stanęło w gardle.
– Co się stało?
– Jest ciężko… Samotność jest trudniejsza niż myślałam. Dzieci tęsknią za ojcem… A ja…
Przytuliłam ją mocno.
– Czasem trzeba przejść przez trudne rzeczy, żeby zrozumieć siebie – powiedziałam cicho.
Wtedy po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę – bo mogłyśmy być razem szczere.
Dziś Marta jest po rozwodzie. Z Pawłem mają poprawne relacje ze względu na dzieci. Ona powoli układa sobie życie na nowo – pracuje w szkole językowej i zaczyna znów się uśmiechać.
A ja? Wciąż zadaję sobie pytanie: czy dobrze zrobiłam, próbując ją zatrzymać przy tym małżeństwie? Czy matka powinna ingerować w życie dorosłego dziecka?
Może czasem trzeba pozwolić odejść…
Czy wy też baliście się kiedyś puścić swoje dziecko wolno? Jak pogodziliście się z ich wyborami?