Czy się rozwodzicie? Zostanę z tatą – Historia Kasi
– Mamo, czy się rozwodzicie? – głos Antka rozciął ciszę jak nóż. Stał w drzwiach kuchni, w piżamie w samochodziki, z oczami szeroko otwartymi ze strachu. Zamarłam z ręką na kubku herbaty, a Wojtek, stojący przy oknie, odwrócił się gwałtownie. Przez chwilę nikt się nie odezwał. W powietrzu wisiało napięcie, które znałam aż za dobrze – to samo, które od miesięcy ściskało mi gardło i nie pozwalało spać.
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęliśmy się oddalać. Może wtedy, gdy Wojtek dostał awans i zaczął wracać coraz później do domu, a ja coraz częściej zasypiałam sama, z książką na kolanach i światłem lampki nocnej. Może wtedy, gdy rozmowy o marzeniach zamieniły się w kłótnie o rachunki i pretensje o niepozmywane naczynia. A może wtedy, gdy pierwszy raz poczułam ulgę, że nie wraca na kolację.
Udawałam przed sobą, że to tylko chwilowy kryzys. Przecież każda para przechodzi trudne momenty. Ale ta chwila trwała już ponad rok. Wojtek był coraz bardziej nieobecny – nie tylko fizycznie. Znikał w swoim świecie, zamykał się w gabinecie albo wychodził na długie spacery z psem. Ja próbowałam ratować codzienność: piekłam ciasta, organizowałam rodzinne wyjścia do kina, rozmawiałam z Antkiem o szkole. Ale czułam się jak aktorka w kiepskim spektaklu – grałam rolę żony i matki, choć w środku byłam pusta.
Najgorsze były wieczory. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole, każde z telefonem w ręku. Czasem próbowałam zacząć rozmowę:
– Wojtek, może byśmy gdzieś wyszli? Tylko we dwoje?
On nawet nie podnosił wzroku:
– Jestem zmęczony. Może innym razem.
Innym razem nigdy nie nadchodziło.
Zaczęłam podejrzewać, że ma kogoś. Znalazłam kiedyś damską bransoletkę w jego samochodzie. Powiedział, że koleżanka z pracy zostawiła przez przypadek. Chciałam wierzyć, ale coś we mnie pękło. Przestałam mu ufać.
Wszystko się zmieniło pewnego piątkowego wieczoru. Antek miał mieć nocowanie u kolegi, a ja postanowiłam porozmawiać z Wojtkiem szczerze – bez uciekania w półsłówka i milczenie.
– Wojtek, musimy pogadać. Tak dalej być nie może.
Westchnął ciężko:
– Wiem. Też tak czuję.
– Kochasz mnie jeszcze?
Nie odpowiedział od razu. Patrzył przez okno na ciemne podwórko.
– Nie wiem, Kasia. Chyba już nie tak jak kiedyś.
Poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł lodowatej wody.
– To co dalej? – zapytałam cicho.
– Może powinniśmy się rozstać? Dla siebie… i dla Antka.
Przez całą noc płakałam w poduszkę. Rano bolała mnie głowa i miałam spuchnięte oczy. Ale musiałam się pozbierać – Antek wracał do domu.
Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Unikaliśmy rozmów przy dziecku, ale on był mądrzejszy niż myśleliśmy. Słyszał nasze kłótnie za ścianą, widział łzy na mojej twarzy.
I wtedy padło to pytanie: „Czy się rozwodzicie?”
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Antek dodał:
– Jeśli tak… to ja zostanę z tatą.
Serce mi pękło na milion kawałków. Przecież zawsze byłam dla niego – to ja odbierałam go ze szkoły, gotowałam ulubione naleśniki, tuliłam po koszmarach. A jednak wybrał jego.
Wojtek spojrzał na mnie bezradnie:
– Antek… czemu tak mówisz?
Chłopiec spuścił głowę:
– Bo tata nigdy na mnie nie krzyczy… a ty ostatnio ciągle płaczesz albo się denerwujesz.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Poczułam wstyd i gniew jednocześnie – na siebie, na Wojtka, na cały świat.
Wieczorem zadzwoniła moja mama:
– Kasiu, co się dzieje? Antek był u mnie smutny i powiedział coś o rozwodzie…
Zacisnęłam powieki:
– Mamo, chyba już nie dam rady tego ciągnąć.
Usłyszałam westchnienie:
– Rozwód to nie koniec świata. Ale pamiętaj – dziecko cierpi najbardziej.
Przez kolejne tygodnie próbowaliśmy „dla dobra dziecka” udawać normalność. Chodziliśmy razem na spacery, oglądaliśmy filmy całą trójką. Ale to była tylko fasada – pod nią buzowały żal i pretensje.
Pewnego dnia Antek wrócił ze szkoły i rzucił plecak w kąt:
– Maciek powiedział, że jak rodzice się rozwodzą, to dzieci muszą wybierać… Ja nie chcę wybierać!
Przytuliłam go mocno:
– Kochanie, nikt cię nie zmusi do wyboru. Zawsze będziemy twoimi rodzicami.
Ale sama nie wierzyłam w te słowa.
Wojtek coraz częściej nocował poza domem. W końcu przyznał się:
– Kasia… spotykam się z kimś innym. Przepraszam.
To był koniec złudzeń.
Rozwód przebiegł szybko – bez wielkich awantur, ale z tysiącem drobnych ran zadanych słowami i spojrzeniami. Najtrudniejsze były rozmowy o Antku: kto go odbierze ze szkoły, gdzie spędzi święta, jak podzielimy wakacje.
Pierwsze święta bez niego przepłakałam całą noc. W domu było cicho jak nigdy wcześniej. Nawet pies leżał pod drzwiami i czekał na powrót chłopca.
Minęły miesiące. Powoli uczę się żyć na nowo – sama ze sobą i ze swoimi emocjami. Antek czasem mówi: „Mamo, już nie płaczesz tak często”. Staram się być dla niego silna, choć w środku nadal czuję pustkę.
Czasem zastanawiam się: czy mogliśmy zrobić coś inaczej? Czy można uratować miłość, która umiera po cichu? A może czasem trzeba pozwolić jej odejść i nauczyć się żyć od nowa?
Czy naprawdę można być szczęśliwym po rozwodzie? Czy dziecko kiedyś nam wybaczy? Może ktoś z was zna odpowiedź…