Czekał na jej dzień ślubu, by się pożegnać – Historia Zosi i Burka
– Zosiu, jesteś gotowa? – głos mamy drżał lekko, kiedy stała w drzwiach mojego pokoju, trzymając w dłoniach welon. Spojrzałam na nią przez łzy, które nie miały nic wspólnego z radością tego dnia. Na podłodze, tuż przy moich stopach, leżał Burek – mój najwierniejszy przyjaciel, mój cień przez ostatnie dziesięć lat.
Burek był ze mną od czasów liceum. Pamiętam ten dzień, kiedy tata przywiózł go ze schroniska pod Krakowem. Był wtedy szczeniakiem z wielkimi uszami i oczami pełnymi nieufności. Mama kręciła głową, powtarzając, że pies to obowiązek, a ja obiecałam, że będę się nim zajmować. Nie wiedziałam wtedy, że to on będzie opiekował się mną.
Przez lata Burek był świadkiem wszystkich moich wzlotów i upadków. Siedział obok mnie na starym dywanie, kiedy płakałam po pierwszym rozstaniu z Michałem. To on wyczuwał moje smutki szybciej niż ktokolwiek inny – wystarczyło jedno spojrzenie jego brązowych oczu i już wiedziałam, że nie jestem sama. Kiedy wyprowadziłam się do Krakowa na studia i zamieszkałam w ciasnej kawalerce na Podgórzu, Burek był moim jedynym towarzyszem. Często wracałam późno z zajęć, a on czekał pod drzwiami, merdając ogonem tak mocno, że aż stukał nim o ścianę.
Z czasem życie zaczęło się zmieniać. Nowe znajomości, praca, pierwsze poważne decyzje. Ale Burek zawsze był obok – nawet wtedy, gdy rodzice się rozwiedli i mama wyjechała do Niemiec. To on spał przy moich nogach w te bezsenne noce, kiedy świat wydawał się zbyt trudny do zniesienia.
Poznałam Pawła trzy lata temu na uczelni. Był inny niż wszyscy – cichy, zamyślony, z poczuciem humoru tak subtelnym, że czasem musiałam się zastanawiać, czy żartuje. Burek od razu go zaakceptował. Pamiętam pierwsze spotkanie – Paweł uklęknął przy nim i pogłaskał po głowie. Burek spojrzał na mnie jakby chciał powiedzieć: „On jest w porządku”.
Wszystko układało się dobrze. Zaręczyny były skromne – tylko my dwoje i Burek, który jak zwykle nie odstępował mnie na krok. Planowaliśmy ślub w małym kościele pod Krakowem. Mama wróciła z Niemiec specjalnie na tę okazję. Tata obiecał, że przyjdzie z nową żoną, choć czułam w tym pewien fałsz.
Na kilka miesięcy przed ślubem zauważyłam, że Burek coraz częściej się męczy. Nie biegał już tak jak dawniej, coraz częściej spał całymi dniami. Weterynarz powiedział mi wtedy coś, czego nie chciałam słyszeć: „To już starość, Zosiu. Musisz być gotowa na pożegnanie”.
Nie byłam gotowa. Każdego dnia modliłam się w duchu, żeby jeszcze trochę został ze mną. W dniu ślubu obudziłam się wcześnie rano i zobaczyłam go leżącego przy łóżku. Oddychał ciężko, ale spojrzał na mnie tym swoim mądrym wzrokiem. Usiadłam obok niego i zaczęłam mówić:
– Bureczku… dziś wychodzę za mąż. Wiem, że zawsze byłeś przy mnie… Dziękuję ci za wszystko.
Pogładziłam go po łbie i poczułam łzy spływające po policzkach. Mama weszła do pokoju i zobaczyła nas razem.
– Zosiu… musimy już jechać do kościoła – powiedziała cicho.
Spojrzałam na Burka jeszcze raz. Wydawało mi się, że uśmiechnął się do mnie tym swoim psim uśmiechem. Wstałam powoli i wyszłam z pokoju.
Ślub był piękny – wszyscy mówili o tym jeszcze długo potem. Ale ja przez całą ceremonię myślałam tylko o nim. Po powrocie do domu znalazłam Burka leżącego spokojnie na swoim ulubionym kocu. Już nie oddychał.
Zawalił mi się świat. Paweł objął mnie mocno i pozwolił płakać tak długo, jak tego potrzebowałam. Tata próbował pocieszać mnie niezręcznymi żartami, mama płakała razem ze mną.
Pogrzebaliśmy Burka pod starym dębem za domem rodziców. Paweł pomógł mi wykopać grób, a ja położyłam tam jego ulubioną zabawkę – starą piłkę tenisową.
Minęły miesiące. Często wracam myślami do tego dnia – dnia mojego ślubu i dnia pożegnania z najwierniejszym przyjacielem. Czasem zastanawiam się, czy Burek czekał właśnie na ten moment – aż znajdę kogoś, kto będzie mnie kochał tak bezwarunkowo jak on.
Czy można być gotowym na stratę kogoś tak bliskiego? Czy miłość naprawdę daje nam siłę do pożegnań? Może właśnie dlatego Burek odszedł wtedy – żebym mogła zacząć nowy rozdział życia z czystym sercem.