Ciotka Stefania – burza, która przeszła przez moje życie

– Naprawdę uważasz, że to wystarczy? – głos ciotki Stefanii przeszył ciszę jak nóż. Stała w progu naszego mieszkania, patrząc z pogardą na skromnie zapakowany prezent, który trzymałam w drżących dłoniach.

Wiedziałam, że ten dzień nie będzie łatwy. Od tygodni czułam narastające napięcie – jej urodziny zawsze były wydarzeniem, które wywracało naszą rodzinę do góry nogami. Stefania była kobietą, której nie sposób było zadowolić. Miała 67 lat, a wciąż zachowywała się jak rozkapryszone dziecko. Mój mąż, Marek, ostrzegał mnie przed nią jeszcze zanim się pobraliśmy: „Ona potrafi zniszczyć każdą atmosferę. Ale jest rodziną, musimy ją znosić”.

Tego dnia jednak nie miałam już siły znosić.

– Stefania, to od serca – próbowałam się uśmiechnąć. – Wiem, że ostatnio nie jest łatwo, ale…

– Nie jest łatwo? – przerwała mi z ironicznym uśmiechem. – Ty nawet nie wiesz, co to znaczy mieć ciężko. Ja w twoim wieku już miałam własne mieszkanie i samochód! A wy? Ledwo wiążecie koniec z końcem. I jeszcze śmiecie mi dawać coś takiego?

Marek stał obok mnie, milczący i spięty. Widziałam w jego oczach wstyd i bezradność. Zawsze tak reagował na ciotkę – zamykał się w sobie, pozwalając jej przejąć kontrolę nad sytuacją.

– Stefania, proszę… – zaczął cicho.

– Nie przerywaj mi! – huknęła. – Oczekiwałam czegoś wyjątkowego. Przecież wiecie, że lubię rzeczy z górnej półki. Chciałam nowy ekspres do kawy! Czy to tak trudno zrozumieć?

Wtedy puściły mi nerwy.

– Może czas zrozumieć, że nie wszystko kręci się wokół ciebie! – wybuchłam. – My też mamy swoje problemy! Marek stracił pracę, ja pracuję na pół etatu i ledwo starcza nam na rachunki!

Zapadła cisza. Stefania patrzyła na mnie z niedowierzaniem, jakby pierwszy raz ktoś postawił jej granicę.

– Jak śmiesz… – wysyczała. – Po tym wszystkim, co dla was zrobiłam?

Wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami tak mocno, że aż zatrzęsły się szyby.

Marek usiadł ciężko na krześle i ukrył twarz w dłoniach.

– Co teraz będzie? – zapytał cicho.

Nie wiedziałam. Wiedziałam tylko, że coś się we mnie złamało.


Stefania była siostrą matki Marka. Po śmierci rodziców Marka to ona przejęła rolę „głowy rodziny”. Pomogła mu dostać się na studia, czasem pożyczała pieniądze. Ale wszystko miało swoją cenę. Każda przysługa była później wypominana przy każdej możliwej okazji.

Kiedy zamieszkaliśmy razem w małym mieszkaniu na Pradze, Stefania pojawiała się bez zapowiedzi. Potrafiła wejść do kuchni i krytykować wszystko: „Dlaczego masz takie stare garnki? Nie umiesz gotować? A te firanki… Kto to widział takie brzydactwa?”

Przez lata starałam się być uprzejma. Słuchałam jej opowieści o dawnych czasach, o tym jak „za komuny było lepiej”, jak ona potrafiła sobie radzić i jak wszyscy powinniśmy brać z niej przykład. Ale im bardziej starałam się być miła, tym bardziej ona naciskała.

Najgorsze były święta. Stefania wymagała, żeby wszystko było idealnie: dwunastodaniowa kolacja wigilijna, prezenty dla każdego (najlepiej drogie), a potem narzekanie na wszystko: „Zupa za słona”, „Karp za suchy”, „Choinka za mała”.

Marek zawsze powtarzał: „To tylko kilka dni w roku”. Ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Stefania była obecna w naszym życiu cały czas – telefonami, wizytami, komentarzami.

Po narodzinach naszej córki Zosi sytuacja stała się jeszcze trudniejsza. Stefania próbowała narzucać nam swoje metody wychowawcze:

– Dziecko powinno spać samo! Nie noś jej tyle na rękach! – krzyczała.

– Ale Zosia płacze…

– Bo ją rozpieściłaś! Ja swoje dzieci trzymałam krótko i wyrosły na ludzi!

Czułam się coraz bardziej osaczona. Marek nie potrafił się jej przeciwstawić. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, tylko wzdychał:

– Ona już taka jest…

Ale ja nie chciałam już dłużej żyć pod jej dyktando.


Po tamtej kłótni przez kilka dni panowała cisza. Stefania nie dzwoniła, nie pojawiała się niespodziewanie. Z jednej strony poczułam ulgę, z drugiej – narastał we mnie lęk przed tym, co będzie dalej.

W końcu zadzwoniła moja teściowa:

– Co ty jej powiedziałaś? Stefania płakała przez godzinę! Mówi, że ją upokorzyliście!

– Mamo… Ona nas terroryzuje od lat! Nie możemy już tego dłużej znosić!

– Ale ona jest sama… Ma tylko was…

Poczułam wyrzuty sumienia. Czy naprawdę byłam taka okrutna? Przecież Stefania rzeczywiście była samotna – jej mąż zmarł dawno temu, dzieci wyjechały za granicę i rzadko dzwoniły.

Ale czy to usprawiedliwiało jej zachowanie?

Wieczorem usiedliśmy z Markiem przy kuchennym stole.

– Może powinniśmy ją przeprosić? – zapytał niepewnie.

– Za co? Że powiedziałam prawdę?

Spojrzał na mnie smutno:

– Boję się, że jeśli ją odtrącimy… zostanie zupełnie sama.

Zamilkliśmy. Wiedziałam, że Marek czuje się odpowiedzialny za ciotkę – była dla niego jak druga matka. Ale ja czułam się coraz bardziej zmęczona tą sytuacją.


Kilka dni później Stefania pojawiła się pod naszym blokiem. Stała pod drzwiami z torbą pełną zakupów.

– Przyniosłam wam trochę jedzenia – powiedziała sztywno. – Wiem, że wam ciężko.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Chciałam ją przytulić i jednocześnie wykrzyczeć wszystko, co mnie bolało.

Usiedliśmy razem w kuchni. Stefania długo milczała, patrząc gdzieś w dal.

– Wiesz… – zaczęła cicho – Ja nigdy nie miałam łatwo. Zawsze musiałam walczyć o swoje miejsce… Może dlatego jestem taka… wymagająca.

Spojrzałam na nią inaczej niż zwykle. Zobaczyłam w niej nie tylko apodyktyczną ciotkę, ale też samotną kobietę, która całe życie musiała być silna.

– Stefania… My naprawdę cię kochamy. Ale musisz pozwolić nam żyć po swojemu.

Westchnęła ciężko:

– Postaram się… Ale nie obiecuję, że będzie łatwo.

Uśmiechnęłam się przez łzy:

– Nam też nie jest łatwo. Ale możemy spróbować razem.


Od tamtej pory wiele się zmieniło. Stefania nadal bywa trudna, ale nauczyliśmy się stawiać granice. Czasem jeszcze wybucha gniewem albo narzeka na nasze wybory, ale coraz częściej potrafi też powiedzieć „dziękuję” albo „przepraszam”.

Zrozumiałam jedno: rodzina to nie tylko wsparcie i miłość, ale też trudne rozmowy i stawianie granic.

Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę zmienić drugiego człowieka? A może najważniejsze to zmienić siebie i nauczyć się walczyć o własne szczęście?

Co wy byście zrobili na moim miejscu?