Cienie na korytarzu: Moja walka z decyzją o domu opieki dla mamy

– Nie zostawiaj mnie tu, synku… – głos mamy drżał, a jej palce zaciskały się na moim rękawie tak mocno, że poczułem ból. Stałem na zimnym korytarzu domu opieki „Złota Jesień” w Krakowie, próbując nie patrzeć jej w oczy. W powietrzu unosił się zapach gotowanych warzyw i leków, a zza zamkniętych drzwi dobiegały stłumione głosy innych pensjonariuszy. W tej chwili czułem się jak najgorszy człowiek na świecie.

Mama zawsze była silna. Pracowała jako pielęgniarka, sama wychowywała mnie i moją młodszą siostrę Magdę po śmierci taty. To ona uczyła nas odwagi i odpowiedzialności. Ale teraz jej ciało było słabe, a pamięć coraz częściej płatała figle. Ostatnio zapomniała wyłączyć gaz, a potem nie poznała Magdy, gdy ta przyszła z wnuczką. Lekarz powiedział jasno: „Panie Piotrze, mama wymaga całodobowej opieki. To już nie jest bezpieczne.”

Wiedziałem to. Ale wiedzieć a zaakceptować to dwie różne rzeczy.

– Mamo… – zacząłem cicho, próbując się uśmiechnąć. – Tu będzie ci dobrze. Pani Basia jest bardzo miła, a zobacz, ile tu kwiatów! Będę przyjeżdżał codziennie po pracy.

– Nie chcę tu być! – łzy spływały jej po policzkach. – Chcę do domu…

Pani Basia, opiekunka, próbowała delikatnie odciągnąć mamę ode mnie. – Pani Zosiu, chodźmy zobaczyć pokój. Syn przyjdzie jutro, obiecał.

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem, jakbym ją zdradził. Wtedy poczułem, jakby coś we mnie pękło.

Kiedy wracałem do samochodu, ręce mi się trzęsły. Przez chwilę siedziałem za kierownicą, nie mogąc odpalić silnika. W głowie miałem tylko jej słowa: „Nie zostawiaj mnie…”

W domu czekała na mnie żona, Ania. Zastałem ją w kuchni, gdzie próbowała uspokoić naszą córkę Hanię, która od rana miała gorączkę.

– I jak? – spytała cicho.

– Nie wiem… – odpowiedziałem szczerze. – Czuję się jak zdrajca.

Ania objęła mnie ramieniem. – Piotrze, nie daliśmy rady sami. Próbowałeś wszystkiego. Musisz też myśleć o nas…

Ale czy naprawdę musiałem? Czy nie mogłem jeszcze trochę powalczyć? Może dałoby się zatrudnić opiekunkę? Może Magda mogłaby częściej przyjeżdżać z Tarnowa?

Wieczorem zadzwoniła Magda.

– Piotrek… wiem, że ci ciężko. Ale to była jedyna rozsądna decyzja. Ja nie mogę rzucić pracy i przeprowadzić się do Krakowa…

– Wiem – westchnąłem. – Ale ona tego nie rozumie.

– Może z czasem się przyzwyczai…

Nie spałem tej nocy prawie wcale. Wciąż widziałem mamę siedzącą na łóżku w obcym pokoju, z walizką na kolanach i tym spojrzeniem pełnym żalu.

Następnego dnia po pracy pojechałem do „Złotej Jesieni”. Mama siedziała w świetlicy z innymi kobietami. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się blado.

– Myślałam, że już nie przyjdziesz…

Usiadłem obok niej i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym: o pogodzie, o Hani, o tym, co gotują na obiad. Ale czułem dystans. Jakby między nami stanęła niewidzialna ściana.

Z każdym kolejnym dniem mama coraz rzadziej pytała o dom. Czasem wydawało mi się nawet, że jest spokojniejsza niż wcześniej. Ale ja nie mogłem sobie wybaczyć.

Któregoś wieczoru Hania zapytała:

– Tato, dlaczego babcia nie mieszka już z nami?

Zabrakło mi słów. Jak wytłumaczyć dziecku coś, czego sam nie rozumiem?

W pracy byłem rozkojarzony. Szef zwrócił mi uwagę na błędy w raportach. Ania coraz częściej patrzyła na mnie z niepokojem.

– Piotrze, musisz pogodzić się z tą decyzją – powiedziała pewnego dnia stanowczo. – Inaczej wszyscy się rozpadniemy.

Ale jak pogodzić się z czymś takim? Jak przestać czuć się winny?

Minęły tygodnie. Mama zaczęła uczestniczyć w zajęciach terapeutycznych, polubiła panią Basię i nawet zaprzyjaźniła się z panią Heleną z pokoju obok. Ale za każdym razem, gdy wracałem do domu opieki i widziałem te długie korytarze pełne cieni dawnych żyć, czułem ścisk w gardle.

Czasem łapię się na tym, że unikam rozmów o mamie ze znajomymi. Boję się ich oceny – czy pomyślą, że jestem złym synem? Czy ktoś z nich też musiał podjąć taką decyzję?

Dziś minęły trzy miesiące od tamtego dnia. Mama wydaje się spokojniejsza niż kiedykolwiek przez ostatnie lata w domu. Ja jednak wciąż budzę się w nocy z poczuciem winy i pytaniem: czy naprawdę zrobiłem wszystko, co mogłem? Czy można być dobrym synem i jednocześnie wybrać własną rodzinę?

Może ktoś z was zna odpowiedź? Czy można pogodzić miłość do rodzica z odpowiedzialnością za własne życie? Czasem myślę: ile jeszcze takich decyzji przede mną?