Cień macochy: Historia Władysławy
— Nie pojadę! — wrzasnęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Z trzaskiem zatrzasnęłam drzwi swojego pokoju, aż obrazek z dzieciństwa spadł ze ściany. Za drzwiami rozległ się syk Larysy, mojej macochy: — Patrzcie ją, królewiczna! Coś mi się wyróżnia! Żyje na mojej głowie, a tu jeszcze warunki stawia.
Miałam piętnaście lat i czułam się jak intruz we własnym domu. Ojciec zginął dwa lata temu w wypadku samochodowym. Choć moi rodzice byli rozwiedzeni, to właśnie z nim mieszkałam. Mama wyjechała do Niemiec, a ja zostałam z ojcem i jego nową żoną. Po jego śmierci Larysa została moim prawnym opiekunem. Od tego czasu każdy dzień był jak pole bitwy.
Siedziałam na łóżku, ściskając poduszkę. Słyszałam, jak Larysa rozmawia przez telefon z ciotką Haliną: — Nie wiem już, co z nią robić. Taka uparta, taka niewdzięczna! — skarżyła się, jakby to ona była ofiarą tej sytuacji. W mojej głowie kłębiły się myśli: „Dlaczego ona mnie tak nie znosi? Czy naprawdę jestem dla niej tylko ciężarem?”.
W szkole też nie było łatwo. Koleżanki patrzyły na mnie z litością, nauczyciele pytali o mamę, a ja nie miałam ochoty nikomu tłumaczyć, że mama jest daleko i nie zamierza wracać. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Pewnego wieczoru Larysa weszła do mojego pokoju bez pukania. — Jutro jedziemy do twojej babci na wieś. Nie chcę słyszeć żadnych protestów! — powiedziała chłodno. — Nie pojadę — powtórzyłam cicho, ale stanowczo. — Mam sprawdzian z matematyki i nie mogę opuścić szkoły.
— Szkoła! — prychnęła. — Jakby ci to miało pomóc w życiu. Lepiej naucz się sprzątać i gotować, bo nikt cię nie będzie utrzymywał wiecznie!
Zacisnęłam pięści. Chciałam jej powiedzieć, że nie jestem jej służącą, ale wiedziałam, że to tylko pogorszy sprawę. Po jej wyjściu długo płakałam w poduszkę.
Następnego dnia rano Larysa obudziła mnie wcześnie. — Wstawaj! Jedziemy! — krzyknęła z kuchni. Zeszłam na dół w piżamie, mając nadzieję, że może zmieniła zdanie. Nic z tego.
Podczas jazdy samochodem panowała grobowa cisza. Larysa co chwilę zerkała na mnie w lusterku, jakby sprawdzała, czy nie ucieknę przez okno. Gdy dojechałyśmy do babci, poczułam ulgę — przynajmniej tam ktoś mnie przytuli.
Babcia Maria była jedyną osobą, która mnie rozumiała. — Dziecko, musisz być silna — szeptała, głaszcząc mnie po głowie. — Twój tata by tego chciał.
Ale nawet u babci Larysa nie dawała mi spokoju. Kazała mi pomagać przy obiedzie, sprzątać podwórko i pilnować młodszych kuzynów. Czułam się jak Kopciuszek.
Wieczorem usłyszałam rozmowę Larysy z babcią:
— Ona musi się nauczyć życia! Ja nie będę jej niańczyć do osiemnastki!
— Ale ona jest jeszcze dzieckiem…
— Dzieckiem? W tym wieku ja już pracowałam w sklepie!
Wróciłyśmy do domu po dwóch dniach. Byłam wykończona psychicznie i fizycznie. W szkole dostałam jedynkę za nieobecność na sprawdzianie. Nauczycielka próbowała mnie pocieszyć, ale czułam tylko wstyd.
Z czasem zaczęłam coraz częściej zamykać się w sobie. Przestałam rozmawiać z koleżankami, unikałam wspólnych posiłków z Larysą. Ona za to coraz częściej wytykała mi każdy błąd: źle posprzątany pokój, niedomyte naczynia, za głośno zamknięte drzwi.
Pewnego dnia podsłuchałam rozmowę Larysy przez telefon:
— Może by ją gdzieś oddać… Do internatu albo do jakiejś szkoły z internatem… Ja już nie mam siły!
Serce mi zamarło. Czy naprawdę chce się mnie pozbyć? Przez kilka dni żyłam w strachu, że pewnego ranka spakuje moje rzeczy i zostawi pod drzwiami domu dziecka.
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do mamy do Niemiec. Opowiedziałam jej wszystko przez łzy: o Larysie, o szkole, o tym jak bardzo mi jej brakuje.
— Władziu… Ja wiem, że ci ciężko… Ale ja tu mam pracę… Nie mogę cię teraz zabrać… Może spróbuję przyjechać na święta…
Poczułam się zdradzona przez wszystkich dorosłych w moim życiu.
Zaczęłam pisać pamiętnik. Każdego dnia zapisywałam swoje myśli i uczucia. To była moja jedyna ucieczka od rzeczywistości.
Któregoś dnia znalazłam w szkole ogłoszenie o konkursie literackim: „Moja rodzina – moje miejsce na ziemi”. Postanowiłam napisać o swoim życiu z Larysą. Opisałam wszystko: samotność po śmierci ojca, konflikty z macochą, tęsknotę za mamą i wsparcie babci.
Nie spodziewałam się niczego wielkiego, ale kilka tygodni później dostałam zaproszenie na galę wręczenia nagród. Okazało się, że zdobyłam pierwsze miejsce.
Na uroczystość przyszła babcia i nauczycielka polskiego. Larysa nie przyszła — powiedziała tylko: „Nie mam czasu na takie bzdury”.
Kiedy odbierałam nagrodę i czytałam fragment swojego opowiadania przed całą salą, zobaczyłam łzy w oczach babci i dumę w spojrzeniu nauczycielki.
Wtedy po raz pierwszy od dawna poczułam się ważna.
Dziś mam szesnaście lat i wiem jedno: nawet jeśli życie rzuca nam kłody pod nogi, trzeba walczyć o siebie i swoje marzenia.
Czasem zastanawiam się: czy można wybaczyć komuś, kto odebrał ci dom? Czy to ja powinnam zrobić pierwszy krok? A może czasem lepiej po prostu odejść i zacząć wszystko od nowa?