Zimne kotlety, gorące serce: opowieść o mamie, która odeszła z dzieckiem i nigdy nie wróciła

Na kuchni unosił się zapach smażonych kotletów. Stałam przy patelni, przewracając je ostrożnie, żeby nie przypalić. W powietrzu czuć było tłuszcz i cebulę, a w mojej głowie kłębiły się myśli cięższe niż ten cały zapach. Staś spał w swoim łóżeczku w pokoju obok, oddychając cicho przez nos. Był taki malutki, taki bezbronny. A ja? Ja byłam zmęczona do granic możliwości. Ostatniej nocy nie spałam prawie wcale – najpierw kolka, potem płacz bez powodu, potem przewijanie i karmienie. Krzysiek wrócił z pracy po dwudziestej drugiej, rzucił torbę na podłogę i nawet nie spojrzał na mnie.

— Znowu kotlety? — rzucił z przekąsem, kiedy wszedł do kuchni. — Nie mogłabyś zrobić czegoś innego?

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przecież robiłam wszystko, co mogłam. Pranie, sprzątanie, gotowanie, opieka nad Stasiem – wszystko sama. Krzysiek od miesięcy był jak cień – obecny ciałem, ale nie duchem. Kiedyś był inny. Śmialiśmy się razem, planowaliśmy przyszłość. Teraz miałam wrażenie, że jestem dla niego tylko dodatkiem do dziecka i obiadu.

— Przepraszam — powiedziałam cicho, choć nie wiedziałam już nawet za co.

— Daj spokój — burknął i wyszedł do salonu.

Stałam przez chwilę nieruchomo, patrząc na kotlety. Zrobiły się zimne. Wtedy Staś zaczął płakać – ten rodzaj krzyku, od którego serce matki zamiera. Rzuciłam ściereczkę na blat i pobiegłam do niego. Wzięłam go na ręce i tuliłam mocno do piersi. Czułam jego ciepło i miękkość policzka przy mojej szyi. Tylko on dawał mi jeszcze poczucie sensu.

Wieczorem Krzysiek oglądał telewizję, a ja siedziałam w kuchni przy zimnych kotletach. Myśli krążyły jak wściekłe osy: „Czy tak już będzie zawsze? Czy to jest moje życie?” Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz ktoś mnie przytulił albo powiedział coś miłego. Nie pamiętałam.

Następnego dnia było jeszcze gorzej. Staś miał gorączkę, a Krzysiek wyszedł do pracy wcześniej niż zwykle. Zostawił mnie samą z chorym dzieckiem i stertą obowiązków. Dzwoniłam do mamy – nie odebrała. Przyjaciółki? Odkąd urodziłam Stasia, wszystkie się gdzieś rozpłynęły. Każda miała swoje życie.

Siedziałam na podłodze w łazience, trzymając Stasia na kolanach i płakałam razem z nim. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam: „Może powinnam po prostu wyjechać? Zniknąć?” Ta myśl była jak iskra – przerażająca i kusząca jednocześnie.

Wieczorem Krzysiek wrócił późno i nawet nie zapytał, jak się czujemy. Zjadł zimne kotlety i poszedł spać bez słowa. Leżałam obok niego w łóżku i patrzyłam w sufit. Czułam się niewidzialna.

Następnego ranka spakowałam kilka rzeczy do torby: ubranka dla Stasia, pieluchy, trochę pieniędzy schowanych na czarną godzinę. Napisałam krótką wiadomość: „Nie mogę już tak żyć. Muszę zadbać o siebie i o Stasia.” Położyłam ją na stole obok zimnych kotletów.

Wyszłam z mieszkania wcześnie rano, zanim Krzysiek się obudził. Staś spał spokojnie w nosidełku przy mojej piersi. Szliśmy przez puste ulice Warszawy – ja i mój synek przeciwko całemu światu.

Przez pierwsze dni mieszkałyśmy u koleżanki z liceum – Magdy. Była zaskoczona moim pojawieniem się, ale nie zadawała pytań. Pomogła mi znaleźć pracę w kawiarni i wynająć mały pokój na obrzeżach miasta. Życie było trudne – praca na zmiany, opieka nad Stasiem, wieczne zmęczenie i strach przed przyszłością.

Krzysiek dzwonił codziennie przez pierwsze dwa tygodnie. Nie odbierałam telefonu. Pisał wiadomości: „Wróć”, „Co ja mam powiedzieć ludziom?”, „Zniszczyłaś mi życie”. Ani razu nie zapytał: „Jak się czujesz?”, „Czy Staś jest zdrowy?”.

Czasem wieczorami płakałam z tęsknoty za dawnym życiem – za chwilami, kiedy byliśmy rodziną. Ale wiedziałam, że nie mogę wrócić. Nie dla siebie – dla Stasia.

Minęły miesiące. Staś rósł zdrowo, a ja powoli odzyskiwałam siły i poczucie własnej wartości. Znalazłam lepszą pracę w biurze rachunkowym. Magda stała się moją najbliższą przyjaciółką – razem śmiałyśmy się z naszych problemów i płakałyśmy nad kawą.

Czasem zastanawiam się, czy postąpiłam słusznie. Czy miałam prawo odejść? Czy mogłam zrobić coś inaczej? Ale kiedy patrzę na mojego synka – uśmiechniętego, spokojnego – wiem jedno: zrobiłam to z miłości.

Może kiedyś Krzysiek mnie zrozumie. Może kiedyś wybaczy mi to odejście bez słowa wyjaśnienia twarzą w twarz. Ale czy on kiedykolwiek próbował mnie naprawdę usłyszeć?

Czasem nocą pytam siebie: czy każda matka musi wybierać między sobą a rodziną? Czy można być szczęśliwą kobietą i dobrą matką jednocześnie? Może to pytanie zostawię wam…