Tajemnicza Dobroczyńczyni z Podwórka: Historia Nadii i Rodzinnych Tajemnic, Które Zmieniły Wszystko

— Nadia, znowu nie zapłaciłaś za prąd! — głos mojej matki przebił się przez ciszę zimowego poranka, jakby chciała roztrzaskać resztki mojego spokoju. Stałam w kuchni, trzymając w rękach pusty kubek po herbacie, patrząc przez okno na szare podwórko naszego bloku na warszawskim Bródnie. Było jeszcze ciemno, a śnieg skrzypiał pod butami ludzi śpieszących do pracy. — Wiesz, że nie mamy już z czego żyć? — dodała matka, a jej głos zadrżał.

Nie odpowiedziałam. W głowie miałam tylko jedno: jak długo jeszcze dam radę udawać przed synem, że wszystko jest w porządku? Kuba miał dopiero dziewięć lat, a już wiedział, co to znaczy wstydzić się biedy. Ojciec odszedł dwa lata temu — zostawił nas z długami i swoim nowym życiem gdzieś pod Poznaniem. Od tamtej pory wszystko się posypało.

Tego dnia nie miałam siły nawet płakać. Zamiast tego wyszłam na klatkę schodową po listy. I wtedy ją zobaczyłam — białą kopertę bez adresata, leżącą na mojej wycieraczce. Serce zabiło mi mocniej. W środku znalazłam dwieście złotych i kartkę: „Nie jesteś sama. Uwierz w ludzi.”

Przez chwilę stałam jak sparaliżowana. Kto to zostawił? Sąsiadka z trzeciego piętra, pani Halina, która zawsze narzekała na hałas? A może pan Marek spod szóstki, który sam ledwo wiązał koniec z końcem? Przez cały dzień nie mogłam przestać o tym myśleć.

Wieczorem, kiedy Kuba zasnął przy bajce, usiadłam z matką przy kuchennym stole. — Mamo, znalazłam dziś pieniądze na wycieraczce — powiedziałam cicho. — Ktoś nam pomógł.

Matka spojrzała na mnie podejrzliwie. — To pewnie jakaś twoja koleżanka z pracy. Albo ktoś chce cię upokorzyć — syknęła. — Ludzie lubią patrzeć, jak inni się staczają.

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Praca w sklepie spożywczym ledwo starczała na rachunki. Czułam się coraz bardziej bezradna wobec codziennych problemów: awarie pralki, rosnące ceny jedzenia, wieczne pretensje matki i smutek Kuby.

Następnego dnia w pracy nie mogłam się skupić. Klienci rzucali mi krótkie spojrzenia, jakby wiedzieli o moim wstydzie. — Nadia, wszystko w porządku? — zapytała Ania z działu nabiałowego. — Wyglądasz jakbyś widziała ducha.

— Nic mi nie jest — skłamałam. — Po prostu nie spałam dobrze.

Ale w środku czułam się rozdarta. Czy powinnam szukać tej osoby? Czy może po prostu przyjąć pomoc i milczeć?

Wieczorem znów znalazłam kopertę na wycieraczce. Tym razem było tam sto złotych i krótka wiadomość: „Nie poddawaj się.”

Zaczęłam podejrzewać wszystkich wokół. Obserwowałam sąsiadów przez judasza, podsłuchiwałam rozmowy na klatce schodowej. Nawet Kuba zauważył moją nerwowość.

— Mamo, dlaczego jesteś taka smutna? — zapytał pewnego wieczoru.

— Nie jestem smutna, kochanie. Po prostu… czasem życie jest trudne.

— Ale przecież mamy siebie — odpowiedział poważnie, jakby był starszy niż w rzeczywistości.

Te słowa sprawiły, że poczułam się jeszcze gorzej. Czy naprawdę byłam aż tak słaba?

Wkrótce zaczęły się plotki. Pani Halina powiedziała matce, że widziała mnie z „jakimś facetem” pod blokiem. Matka natychmiast zaczęła wypytywać:

— Nadia, czy ty się z kimś spotykasz? Może to on ci daje te pieniądze?

— Nie spotykam się z nikim! — wybuchłam. — Dlaczego zawsze musisz mnie podejrzewać o najgorsze?

— Bo życie nauczyło mnie nie ufać nikomu! — krzyknęła matka i trzasnęła drzwiami do swojego pokoju.

Czułam się coraz bardziej osaczona przez własną rodzinę i sąsiadów. Każda kolejna koperta była dla mnie ratunkiem i przekleństwem jednocześnie.

Pewnego dnia postanowiłam zostawić kartkę na wycieraczce: „Kim jesteś? Dlaczego mi pomagasz?”

Odpowiedź przyszła szybko. Następnego ranka znalazłam nową kopertę: „Kiedyś ktoś pomógł mi w najgorszym momencie życia. Teraz ja chcę pomóc tobie.”

Zrozumiałam wtedy, że ta osoba nie chce być znana. Chce tylko dawać nadzieję.

Ale moja matka nie dawała za wygraną. Zaczęła wypytywać sąsiadów, czy nie widzieli czegoś podejrzanego. W domu atmosfera była coraz gorsza.

— Nadia, nie możesz tak żyć! Musisz znaleźć lepszą pracę! Albo wrócić do ojca Kuby! — powtarzała matka niemal codziennie.

— On nas zostawił! Nie wrócę do niego! — odpowiadałam za każdym razem coraz ciszej.

W końcu doszło do wielkiej kłótni. Matka zarzuciła mi niewdzięczność i lenistwo, a ja jej brak wsparcia i wieczne pretensje.

— Może gdybyś była lepszą matką, ojciec Kuby by nie odszedł! — krzyknęła w furii.

Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek wcześniej. Wybiegłam z mieszkania na klatkę schodową i usiadłam na schodach, płacząc jak dziecko.

Wtedy obok mnie przysiadła pani Halina.

— Nadia… wiem, że ci ciężko — powiedziała cicho. — Ale pamiętaj: czasem trzeba przyjąć pomoc bez pytań i bez wstydu.

Spojrzałam na nią przez łzy.

— To pani zostawia te koperty?

Uśmiechnęła się smutno i pokręciła głową.

— Nie ja… ale wiem kto. I wiem też, że dobro wraca. Może kiedyś ty komuś pomożesz?

Wróciłam do mieszkania z nową siłą. Przestałam szukać winnych i zaczęłam doceniać to, co mam: syna, dach nad głową i tę tajemniczą dobroć od kogoś zupełnie obcego.

Dziś wiem jedno: życie potrafi być okrutne, ale czasem wystarczy drobny gest, by odmienić czyjś los.

Czy naprawdę musimy znać imię naszego anioła stróża? A może wystarczy uwierzyć, że dobro istnieje nawet wtedy, gdy wszystko inne zawodzi?