Siostrzana więź: Historia Haliny i Marii w cieniu rodzinnych tajemnic
— Halinko, po co aż tyle? Wrócę przecież jutro — głos męża rozległ się w kuchni, gdy zobaczył wypchaną torbę stojącą przy drzwiach. Stałam przy kuchence, mieszając jajecznicę, a w środku czułam narastającą gulę. — Dwa dni trzeba coś jeść. Nie będziesz miał czasu gotować, odgrzejesz i zjesz. Nie marudź. Poza jedzeniem są też ciepłe ubrania. Noce już zimne — odpowiedziałam, starając się ukryć drżenie w głosie. On tylko westchnął, spojrzał na mnie z tym swoim zmęczonym uśmiechem i wyszedł do przedpokoju.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, przez chwilę stałam w ciszy, słuchając, jak silnik jego starego poloneza oddala się po żwirowej drodze. Zostałam sama w domu, który nagle wydawał się większy i zimniejszy niż zwykle. Przez okno widziałam mgłę snującą się nad polami, a w głowie miałam tylko jedno: dziś przyjeżdża Maria.
Maria — moja młodsza siostra. Kiedyś byłyśmy nierozłączne, ale od śmierci mamy coś się między nami popsuło. Ona wyjechała do miasta, ja zostałam na wsi z ojcem i potem z mężem. Rzadko dzwoniła, jeszcze rzadziej przyjeżdżała. A teraz… Teraz miała wrócić na kilka dni, bo podobno „potrzebuje odpocząć”.
Zaczęłam sprzątać dom jak opętana. Każde ziarenko kurzu wydawało mi się oskarżeniem — że nie jestem dość dobrą gospodynią, że nie zasługuję na jej uznanie. W kuchni pachniało świeżym chlebem i kawą, ale ja czułam tylko niepokój. Przypomniałam sobie nasze dzieciństwo: jak biegałyśmy po łąkach, jak śmiałyśmy się do łez… I jak potem ona zaczęła mnie unikać, patrzeć z góry, jakby życie w Warszawie uczyniło ją kimś lepszym.
Telefon zadzwonił tuż przed południem. — Halina? To ja już jestem na dworcu. Możesz po mnie przyjechać? — jej głos był obcy, chłodny. — Zaraz będę — odpowiedziałam i niemal wybiegłam z domu.
W samochodzie panowała cisza. Maria patrzyła przez okno, a ja próbowałam znaleźć temat do rozmowy. — Jak tam praca? — zapytałam w końcu. — Dobrze. Dużo się dzieje — odpowiedziała krótko. Czułam, że coś ukrywa.
W domu usiadłyśmy przy stole. Maria rozglądała się po kuchni, jakby szukała czegoś znajomego, ale wszystko było inne niż kiedyś. — Zrobiłam twoje ulubione pierogi — powiedziałam niepewnie. — Dzięki… Ale nie jestem głodna — odparła i spuściła wzrok.
Przez kolejne godziny chodziłyśmy wokół siebie jak obce osoby. Ja próbowałam zagadywać o dawnych czasach, ona odpowiadała półsłówkami albo milczała. W końcu nie wytrzymałam:
— Maria, co się stało? Dlaczego jesteś taka zamknięta?
Spojrzała na mnie z wyrzutem:
— Ty naprawdę nic nie rozumiesz? Zawsze byłaś tą lepszą córką! Wszystko robiłaś pod ojca i mamę… A ja? Ja zawsze byłam tą gorszą!
Zatkało mnie. Przecież to ona wyjechała, to ona zostawiła mnie samą z chorobą mamy i potem z pogrzebem…
— To niesprawiedliwe! — krzyknęłam nagle. — Ty uciekłaś! Zostawiłaś mnie tu ze wszystkim!
W oczach Marii pojawiły się łzy.
— Nie mogłam inaczej… Bałam się… Nie umiałam sobie poradzić z tym wszystkim…
Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, obie płacząc. Wtedy poczułam coś dziwnego — ulgę? Może pierwszy raz od lat mogłyśmy być szczere.
Wieczorem usiadłyśmy razem na ganku, patrząc na zachodzące słońce nad polami. Maria opowiedziała mi o swoim życiu w Warszawie: o samotności wśród ludzi, o pracy, która ją wypala, o tym, że nie potrafi znaleźć swojego miejsca.
— Czasem myślę, że wszystko bym oddała za jeden dzień beztroski tutaj… Ale już nie umiem wrócić — powiedziała cicho.
Objęłam ją ramieniem.
— Może nie musisz wracać na stałe… Ale możesz tu być wtedy, kiedy potrzebujesz. Ja też czasem czuję się samotna…
W nocy długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o tym, jak łatwo można stracić kogoś bliskiego przez niedopowiedzenia i dumę. Ile razy chciałam zadzwonić do Marii, ale bałam się odrzucenia? Ile razy ona czekała na mój gest?
Następnego dnia obudził mnie zapach kawy. Maria krzątała się po kuchni tak samo jak kiedyś mama. Uśmiechnęłyśmy się do siebie bez słów.
Kiedy żegnałyśmy się na dworcu, Maria ścisnęła moją dłoń:
— Dziękuję ci za wszystko… Może następnym razem zostanę dłużej?
Patrzyłam za odjeżdżającym pociągiem i czułam dziwny spokój.
Czy naprawdę tak trudno jest wybaczyć? Czy rodzina to tylko wspólna krew, czy może coś więcej? Może czasem wystarczy jeden szczery gest, żeby zacząć wszystko od nowa…