Otwarte Okna: Głos, Który Przebija Się Przez Ciszę

— Dzień dobry. — Mój głos zabrzmiał w pustym pokoju, jakby nie należał do mnie. Był chrapliwy, stłumiony, jakby przebijał się przez warstwę kurzu, który osiadł na moich strunach głosowych i na czasie. To nie było powitanie. To był próbny krok. Słowa, które wypowiedziałam, odbiły się echem od ścian, a ja poczułam się, jakbym po raz pierwszy od miesięcy usłyszała samą siebie.

Stałam przy oknie, które od dawna było zamknięte. Firanki, kiedyś białe, teraz szare od dymu papierosowego i kurzu, ledwo przepuszczały światło. Przez chwilę patrzyłam na ulicę — na ludzi, którzy spieszyli się do pracy, na dzieci ciągnące matki za ręce, na sąsiadkę z naprzeciwka, panią Zofię, która codziennie o tej samej porze podlewała pelargonie na balkonie. Zawsze wydawało mi się, że jej życie jest takie proste. Moje było jak zamknięte okno — duszne, ciemne, pełne niewypowiedzianych słów.

Ostatni raz rozmawiałam z kimś twarzą w twarz ponad pół roku temu. To był mój brat, Tomek. Przyszedł wtedy z pretensjami, że nie odbieram telefonu od mamy, że nie wychodzę z domu, że „wszyscy się o mnie martwią”. Krzyczał, a ja milczałam. W końcu trzasnął drzwiami i od tamtej pory nie odezwał się ani słowem. Mama przysyłała mi SMS-y: „Agnieszko, odezwij się, proszę”. Ale ja nie miałam siły. Każda wiadomość była jak kamień wrzucony do studni — znikała w ciemności, nie zostawiając śladu.

Dziś jednak coś się zmieniło. Może to przez sen, który miałam w nocy. Śniło mi się, że stoję na łące, a wokół mnie latają motyle. Czułam wiatr na twarzy, słyszałam śmiech dzieci i własny głos, który śpiewał jakąś starą piosenkę. Obudziłam się z mokrymi policzkami i nagłą potrzebą, żeby otworzyć okno. Tak po prostu — wpuścić trochę powietrza, pozwolić światu wejść do środka.

Kiedy uchyliłam okno, poczułam zapach deszczu i świeżo skoszonej trawy. Przez chwilę stałam nieruchomo, jakbym bała się, że ktoś zobaczy mnie z ulicy. Ale nikt nie patrzył. Ludzie byli zajęci swoimi sprawami. Tylko ja byłam więźniem własnego mieszkania, własnych lęków.

Przypomniałam sobie, jak kiedyś z Tomkiem bawiliśmy się na podwórku. On zawsze był odważniejszy. To on pierwszy wspinał się na drzewa, to on pierwszy podchodził do nowych dzieci. Ja stałam z boku, trzymałam się maminej spódnicy i patrzyłam z zazdrością. Mama zawsze powtarzała: „Agnieszko, musisz być silna. Świat nie jest dla słabych”. Ale ja nie byłam silna. Byłam cicha, nieśmiała, łatwo się raniłam.

Po śmierci taty wszystko się zmieniło. Mama zamknęła się w sobie, Tomek wyjechał na studia do Warszawy, a ja zostałam sama z jej smutkiem i własnym strachem. Próbowałam być dla niej wsparciem, ale ona coraz częściej uciekała w milczenie albo w złość. „Czemu nie możesz być jak Tomek?” — pytała. „On sobie radzi, a ty?”. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Z czasem przestałam próbować.

Moje życie zaczęło przypominać te niezasłonięte okna — niby otwarte na świat, ale w rzeczywistości zamknięte na cztery spusty. Przestałam wychodzić z domu, przestałam odbierać telefony. Praca zdalna była dla mnie wybawieniem i przekleństwem jednocześnie. Mogłam ukryć się przed światem, ale świat coraz bardziej oddalał się ode mnie.

Dziś jednak, stojąc przy otwartym oknie, poczułam coś, czego nie czułam od dawna — tęsknotę za życiem. Za rozmową, za dotykiem, za śmiechem. Za tym, żeby ktoś powiedział mi: „Dobrze, że jesteś”. Wzięłam głęboki oddech i sięgnęłam po telefon. Przez chwilę wahałam się, ale w końcu wybrałam numer mamy. Sygnał połączenia dzwonił długo, aż w końcu usłyszałam jej głos:

— Agnieszko? — Była zaskoczona, a w jej głosie słychać było łzy.
— Mamo… — zaczęłam, ale głos mi się załamał. — Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jej oddech.
— Najważniejsze, że jesteś — powiedziała w końcu cicho. — Tęskniłam.

Rozpłakałam się. Przez chwilę nie mogłam wydusić z siebie słowa. Mama też płakała. W tych łzach było wszystko — żal, złość, miłość i nadzieja. Przez chwilę czułam, że znowu jestem dzieckiem, które może schować się w jej ramionach i usłyszeć: „Wszystko będzie dobrze”.

Po rozmowie długo siedziałam na parapecie, patrząc na ludzi na ulicy. Zastanawiałam się, ile z nich też boi się otworzyć okno, ile z nich ukrywa się przed światem. Czy tylko ja tak bardzo się boję? Czy tylko ja czuję się czasem niewidzialna?

Wieczorem zadzwonił Tomek. Jego głos był twardy, ale w środku słyszałam ulgę.
— W końcu się odezwałaś — powiedział. — Martwiłem się o ciebie.
— Wiem. Przepraszam.
— Nie musisz przepraszać. Po prostu… nie znikaj więcej, dobrze?

Obiecałam. Nie wiem, czy dotrzymam tej obietnicy, ale chciałam wierzyć, że to możliwe. Że mogę znowu być częścią rodziny, że mogę wyjść z tego zamknięcia.

Nocą długo nie mogłam zasnąć. Myślałam o wszystkich słowach, których nie powiedziałam, o wszystkich oknach, których nie otworzyłam. Może każdy z nas ma takie okno — niezasłonięte, ale zamknięte. Może wystarczy jeden krok, jedno „dzień dobry”, żeby coś się zmieniło.

Czy naprawdę wystarczy otworzyć okno, żeby wpuścić do życia trochę światła? Czy można nauczyć się znowu ufać ludziom, sobie, światu? Może to właśnie jest najtrudniejsze — zrobić pierwszy krok i uwierzyć, że jeszcze wszystko jest możliwe.