Miłość, która nie powinna się zdarzyć: Historia Zyta Nowak

Kiedy patrzyłam przez okno na rozgrzane słońcem podwórko, czułam, jak moje serce bije szybciej niż zwykle. Kury leniwie grzebały w ziemi, a dzieci z sąsiedztwa śmiały się, ciągnąc za sobą stare walizki, udając podróżników. W dłoni ściskałam list – kilka słów napisanych znajomym piórem, które przewróciły mój świat do góry nogami. „Zyto, dojedź tu. Musimy porozmawiać. Aniela jest w poważnym stanie.” Podpis: Michał.

Michał. Imię, które od miesięcy nie dawało mi spokoju. Mężczyzna mojej najlepszej przyjaciółki, Anieli. Mężczyzna, którego pokochałam wbrew sobie i wszystkiemu, co uważałam za słuszne. List drżał w mojej dłoni, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie mogłam się ruszyć. Przez chwilę miałam ochotę podrzeć tę kartkę i udawać, że nic się nie stało. Ale wiedziałam, że nie mogę tego zrobić.

Wsiadłam do pociągu jeszcze tego samego dnia. Droga do Krakowa dłużyła się niemiłosiernie. Wpatrywałam się w mijane pola i lasy, próbując poukładać myśli. Przypominałam sobie pierwsze spotkanie z Michałem – wtedy jeszcze był tylko „chłopakiem Anieli”, przystojnym, trochę nieśmiałym lekarzem z idealnym uśmiechem. Pamiętam, jak Aniela śmiała się wtedy: „Zyta, zobaczysz, on jest cudowny!”

Byłyśmy z Anielą nierozłączne od liceum. Razem przeżywałyśmy pierwsze miłości, rozczarowania i marzenia o wielkim świecie. Kiedy poznała Michała, byłam szczęśliwa jej szczęściem. Ale potem coś się zmieniło. Zaczęliśmy rozmawiać coraz częściej – najpierw o książkach, potem o życiu i samotności. Złapałam się na tym, że czekam na jego wiadomości bardziej niż na spotkania z Anielą.

Wysiadłam na dworcu i poczułam chłód wieczornego powietrza. Michał czekał na mnie przy wyjściu. Wyglądał na zmęczonego i zmartwionego.

– Zyta… – powiedział cicho, jakby bał się wypowiedzieć moje imię na głos.

– Co się stało? – zapytałam, próbując ukryć drżenie głosu.

– Aniela… Ona jest w szpitalu. Lekarze nie wiedzą jeszcze wszystkiego. Prosiła, żebyś przyjechała.

Serce mi zamarło. Przez chwilę zapomniałam o wszystkim – o uczuciach, o zdradzie, o własnych pragnieniach. Była tylko Aniela i jej cierpienie.

W szpitalu zobaczyłam ją bladą i słabą jak nigdy dotąd. Uśmiechnęła się na mój widok.

– Wiedziałam, że przyjedziesz – wyszeptała.

Usiadłam przy jej łóżku i trzymałam ją za rękę przez całą noc. Michał siedział po drugiej stronie sali, milczący i zamyślony. Czułam jego spojrzenie na sobie i wiedziałam, że on też czuje to samo co ja. Ale nie mogliśmy tego wypowiedzieć na głos.

Kolejne dni były jak sen na jawie. Aniela słabła z dnia na dzień. Lekarze mówili coraz mniej optymistycznie. Michał coraz częściej wychodził na korytarz ze mną – niby po kawę, niby po powietrze.

Pewnego wieczoru nie wytrzymałam.

– Michał… – zaczęłam drżącym głosem – dlaczego to wszystko jest takie trudne?

Spojrzał na mnie z bólem.

– Zyta… ja… nie wiem już, co robić. Kocham ją… ale…

Nie dokończył. Wiedziałam, co chciał powiedzieć. Widziałam to w jego oczach – to samo zagubienie i tęsknotę.

Wróciłam do domu Anieli po rzeczy dla niej. W kuchni znalazłam jej matkę – panią Helenę – która spojrzała na mnie surowo.

– Zyta… ty zawsze byłaś dla niej jak siostra – powiedziała cicho. – Ale widzę… Widzę więcej niż myślisz.

Zamarłam. Czy ona coś podejrzewała? Czy wszyscy wokół widzieli to, czego my baliśmy się nazwać?

Nocami nie mogłam spać. Siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Czułam się rozdarta między lojalnością wobec Anieli a uczuciem do Michała. Każda rozmowa z nim była jak gra na krawędzi przepaści.

Pewnego dnia Aniela poprosiła mnie o rozmowę sam na sam.

– Zyta… czy ty coś czujesz do Michała? – zapytała nagle.

Zamarłam. Nie potrafiłam skłamać.

– Tak… ale nigdy… nigdy bym cię nie zdradziła.

Uśmiechnęła się smutno.

– Wiem. Ale widzę was razem… I wiesz co? Może to właśnie wy powinniście być razem…

Łzy popłynęły mi po policzkach.

– Nie mów tak…

– Zyta… jeśli mnie zabraknie… chcę, żebyś była szczęśliwa.

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Tego wieczoru długo siedziałam przy jej łóżku, trzymając ją za rękę i modląc się o cud.

Aniela odeszła kilka tygodni później. Pogrzeb był cichy i skromny. Michał stał obok mnie, milczący i złamany.

Po wszystkim wróciliśmy do pustego mieszkania Anieli. Siedzieliśmy w ciszy przez długi czas.

– Zyta… co teraz? – zapytał cicho.

Nie wiedziałam. Czułam się winna i zagubiona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.

Minęły miesiące zanim pozwoliliśmy sobie na rozmowę o przyszłości. Każde wspomnienie o Anieli bolało jak rana bez szansy na zagojenie.

Dziś patrzę przez okno na ogród pełen kur i dzieci bawiących się w walizki i zastanawiam się: czy można być szczęśliwym po takiej stracie? Czy miłość zawsze musi oznaczać zdradę wobec tych, których kochamy najbardziej?

Może nigdy nie znajdę odpowiedzi na te pytania… Ale wiem jedno: życie nie jest czarno-białe i czasem największą odwagą jest pozwolić sobie kochać – nawet jeśli to boli.