Między kotami, mężczyznami a tulipanami: Wiosenne przebudzenie Kasi
— Wyobrażacie sobie, na dworze leje! — powiedziałam, stojąc przy oknie w biurze. Krople deszczu spływały po szybie jak łzy, a ja czułam, że coś we mnie pęka. — Wiosna, czemu się dziwisz? — odparła praktyczna Agnieszka, nie odrywając wzroku od monitora. — No tak, wszak dziś pierwszy marca. Zima już mnie zmęczyła. Jedyna radość to Nowy Rok — westchnęłam, próbując ukryć drżenie głosu. — Marzec bywa zdradliwy, jeszcze śnieg sypnie, mróz może uderzyć — wtrąciła najstarsza z nas, pani Teresa, poprawiając okulary na nosie.
Wiedziałam, że nie chodzi tylko o pogodę. Od tygodni czułam się jakby życie przeciekało mi przez palce. Mój chłopak, Michał, coraz częściej wracał późno do domu, tłumacząc się pracą. Nasz kot, Bazyl, wyczuwał napięcie i uciekał pod łóżko na dźwięk podniesionego głosu. Nawet tulipany, które kupiłam wczoraj na rynku, zwiędły szybciej niż zwykle. Może to przez ten deszcz? A może przez to, że już nie potrafię się cieszyć drobiazgami?
O siedemnastej wybiegłam z biura, chowając się pod parasolem przed zimnym marcowym deszczem. Przystanek tramwajowy był pusty, tylko starsza pani z siatką pełną zakupów patrzyła na mnie z troską. „Niech pani uważa na kałuże!” — zawołała. Uśmiechnęłam się blado. W tramwaju pachniało mokrym płaszczem i rozgrzanym metalem. Próbowałam nie myśleć o tym, co czeka mnie w domu.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem. Bazyl natychmiast podbiegł do mnie i otarł się o nogi, miaucząc żałośnie. — Cześć, kocie. Też masz dość tej pogody? — szepnęłam, głaszcząc go po łbie. W kuchni stał wazon z tulipanami — opadłe płatki leżały na stole jak kolorowe łzy. Z kuchni dochodził zapach kawy i… męskich perfum? Michał był w domu.
— Hej — powiedział cicho, nie patrząc mi w oczy. Siedział przy stole z laptopem i filiżanką kawy. — Jak w pracy?
— Jak zwykle. Pada — odpowiedziałam, zdejmując płaszcz. — Kupiłam wczoraj tulipany. Miały być na poprawę humoru.
— Ładne — rzucił obojętnie.
Cisza między nami była gęsta jak ten marcowy deszcz za oknem. Bazyl wskoczył na parapet i patrzył na nas szeroko otwartymi oczami.
— Michał… — zaczęłam niepewnie. — Ostatnio prawie się nie widujemy. Wszystko w porządku?
Westchnął ciężko i zamknął laptopa. — Kasia, ja… Nie wiem, czy to wszystko ma jeszcze sens.
Poczułam, jak serce ściska mi się w gardle. — Co masz na myśli?
— Praca mnie wykańcza, ty jesteś ciągle zmęczona i smutna. Nawet Bazyl jest jakiś inny… Może powinniśmy zrobić sobie przerwę?
Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Patrzyłam na zwiędłe tulipany i czułam się jak one — piękne tylko przez chwilę, potem zapomniane.
— Przerwę? To znaczy co? Mam się wyprowadzić?
— Nie wiem… Może powinniśmy przemyśleć wszystko od nowa. Ja… poznałem kogoś w pracy.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż najgorszy marcowy grad. Bazyl zeskoczył z parapetu i schował się pod kanapą.
— Kogoś? Od kiedy?
— Od kilku tygodni. Nie chciałem ci mówić… Ale nie mogę już udawać.
Łzy napłynęły mi do oczu. — I co teraz? Po prostu odejdziesz?
Michał spuścił głowę. — Chciałem być uczciwy.
Nie odpowiedziałam. Wyszłam do sypialni i zamknęłam drzwi za sobą. Bazyl wskoczył na łóżko i położył się obok mnie, mrucząc cicho jakby chciał powiedzieć: „Jestem tu”.
Leżałam tak długo, słuchając szumu deszczu za oknem i próbując zrozumieć, gdzie popełniłam błąd. Czy to przez tę rutynę? Przez zmęczenie zimą? Przez to, że przestałam dbać o siebie i o nas?
Wieczorem Michał spakował kilka rzeczy i wyszedł bez słowa. Zostałam sama z Bazylem i zwiędłymi tulipanami.
Następnego dnia w pracy Agnieszka spojrzała na mnie uważnie:
— Coś się stało?
Pokręciłam głową i uśmiechnęłam się blado:
— Marzec bywa zdradliwy… Ale może to czas na nowe początki?
W drodze do domu kupiłam nowe tulipany i puszkę najlepszej karmy dla Bazyla. Może to niewiele, ale od czegoś trzeba zacząć.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę można zacząć wszystko od nowa? Czy wystarczy jeden marcowy deszcz, żeby oczyścić serce ze starych żalów? A może trzeba czegoś więcej niż tulipanów i kociego mruczenia? Co wy o tym myślicie?