Cień przeszłości na ulicach Warszawy

Cześć! Wiedziałem, że na pewno się spotkamy… Te słowa dźwięczały mi w głowie, kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy od lat. Stała na przystanku przy Alejach Jerozolimskich, z tym samym uśmiechem, który kiedyś rozświetlał moje najciemniejsze dni. Zatrzymałem samochód gwałtownie, aż kierowca za mną zatrąbił z irytacją. Serce waliło mi jak młotem. Czy to naprawdę ona? Czy to możliwe, że po tylu latach los postanowił zadrwić ze mnie właśnie dziś?

Rok temu wracałem z pracy, zmęczony, z głową pełną rachunków i niedokończonych spraw. Wtedy ją zobaczyłem – przez szybę autobusu, w tłumie ludzi. Szukałem skrętu, zawracałem kilka razy, ale kiedy w końcu się zatrzymałem, już jej nie było. Od tamtej pory, gdy nachodziła mnie nostalgia, przyjeżdżałem tu, siadałem w samochodzie i czekałem. Wyobrażałem sobie, jak wysiadam i mówię: „Hej! Co za niespodzianka!” Ale nigdy nie miałem odwagi. Zawsze coś mnie powstrzymywało – strach przed tym, co usłyszę, przed tym, że ona już mnie nie pamięta.

Dziś jednak coś się zmieniło. Może to przez kłótnię z żoną rano, może przez to, że dzieci znów zamknęły się w swoich pokojach i nawet nie powiedziały „cześć”. Może przez to wszystko poczułem się tak cholernie samotny. Wysiadłem z samochodu i podszedłem do niej. Stała z telefonem w ręku, zamyślona. „Cześć! Wiedziałem, że na pewno się spotkamy…” – powiedziałem drżącym głosem.

Spojrzała na mnie zaskoczona. Przez chwilę widziałem w jej oczach cień dawnych uczuć. „Wojtek? To naprawdę ty?”

„Tak… To ja. Minęło trochę czasu.”

Uśmiechnęła się niepewnie. „Trochę? Minęło dziesięć lat. Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę.”

Zamilkliśmy na chwilę. Ludzie mijali nas obojętnie, a ja czułem się jakby świat zatrzymał się tylko dla nas.

„Może pójdziemy na kawę?” zaproponowałem.

Zgodziła się bez wahania. Przeszliśmy przez ulicę do małej kawiarni, gdzie kiedyś chodziliśmy na randki. Wszystko wyglądało inaczej – nowe meble, inna obsługa – ale zapach kawy był ten sam.

„Co u ciebie?” zapytała cicho.

Westchnąłem ciężko. „Wiesz… Życie. Praca, dom, dzieci… Czasem mam wrażenie, że wszystko mi się wymyka spod kontroli.”

Patrzyła na mnie uważnie. „A twoja żona?”

Zawahałem się. „Jest… Jest dobrze. Przynajmniej tak powinno być.”

Uśmiechnęła się smutno. „Ja też jestem mężatką. Ale czasem czuję się bardziej samotna niż wtedy, gdy byłam sama.”

Zamilkliśmy znowu. W powietrzu wisiało tyle niewypowiedzianych słów.

„Pamiętasz tamten wieczór nad Wisłą?” spytała nagle.

Jak mógłbym zapomnieć? To wtedy pierwszy raz powiedziała mi, że mnie kocha. To wtedy obiecałem jej, że nigdy jej nie zawiodę… A potem odszedłem bez słowa wyjaśnienia.

„Przepraszam,” wyszeptałem. „Wiem, że powinienem był wtedy zostać. Ale bałem się… wszystkiego.”

Spojrzała na mnie łagodnie. „Wojtek, każdy z nas czegoś się boi. Ja też uciekłam przed sobą samą.”

Rozmawialiśmy długo – o tym, co było i co mogło być. O marzeniach, które porzuciliśmy dla wygody i bezpieczeństwa. O tym, jak łatwo jest zgubić siebie w codzienności.

Kiedy wychodziliśmy z kawiarni, padał deszcz. Szliśmy razem pod jednym parasolem, jak kiedyś.

„Myślisz czasem o tym, co by było, gdybyśmy wtedy zostali razem?” zapytała cicho.

„Codziennie,” odpowiedziałem bez wahania.

Zatrzymaliśmy się na rogu ulicy. Musiała już wracać do domu – do męża i dzieci. Ja też powinienem wrócić do swojego życia.

„Może jeszcze kiedyś się spotkamy?” spytała z nadzieją w głosie.

„Może…”

Patrzyłem za nią długo, aż zniknęła za rogiem. Wsiadłem do samochodu i przez chwilę siedziałem w ciszy. W głowie kłębiły mi się pytania bez odpowiedzi.

Czy można naprawić błędy przeszłości? Czy da się jeszcze odnaleźć siebie po tylu latach życia dla innych? Może czasem trzeba pozwolić sobie na odrobinę szczerości – wobec siebie i tych, których kochamy…