Babka, która przewróciła mój świat do góry nogami

Wszystko zaczęło się od telefonu, który rozdarł ciszę mojego mieszkania w środku listopadowego wieczoru. – Marto, musisz mnie przyjąć. Nie mam dokąd pójść – usłyszałam głos mojej babci Zofii, którego nie słyszałam od ponad pięciu lat. Zamarłam z kubkiem herbaty w dłoni. Przez chwilę miałam ochotę udawać, że to pomyłka. Ale nie mogłam. To była moja babcia, choć przez lata była dla mnie bardziej legendą niż realną osobą.

Mój mąż, Paweł, spojrzał na mnie pytająco. – Kto dzwonił? – zapytał, widząc moją bladą twarz. – Babcia Zofia… chce u nas zamieszkać – odpowiedziałam cicho. Paweł westchnął ciężko. Wiedział, że temat babci to dla mnie otwarta rana. Odkąd pamiętam, moja mama – a jej córka – powtarzała: „Zosia zawsze myślała tylko o sobie”. Gdy miałam dziesięć lat, babcia wyjechała do Niemiec „za chlebem” i przez lata widywałyśmy ją tylko na zdjęciach zrobionych na tle kolorowych samochodów i domów z czerwonymi dachami.

Teraz miała wrócić. I to nie na chwilę – na stałe. – Przecież mamy tylko dwa pokoje… – zaczął Paweł, ale przerwałam mu gestem. – Nie mogę jej odmówić. To moja rodzina.

Dwa dni później stałam na dworcu PKP w Toruniu, ściskając w dłoni stary szalik. Babcia wysiadła z pociągu z walizką większą od niej samej i spojrzała na mnie tym swoim przenikliwym wzrokiem. – Martusia… jak ty wyrosłaś – powiedziała cicho i nagle poczułam się znowu jak mała dziewczynka.

W domu atmosfera była napięta. Moja córka, Lena, patrzyła na prababcię z ciekawością i lekkim dystansem. Paweł starał się być uprzejmy, ale widziałam, że jest spięty. Babcia rozpakowała się w naszym salonie i już pierwszego wieczoru zaczęła rządzić: – Marta, nie gotuj tej zupy na kostce! Ja ci pokażę, jak się robi prawdziwy rosół! – krzyknęła z kuchni.

Przez kolejne dni dom zamienił się w pole bitwy pokoleń. Babcia krytykowała wszystko: moje gotowanie, sposób wychowywania Leny („Za dużo tej elektroniki!”), nawet to, jak rozmawiam z Pawłem („Kobieta powinna być łagodna!”). W końcu nie wytrzymałam:
– Babciu, czemu zawsze musisz wszystko komentować? Przecież tu już nie jest tak jak kiedyś!
– Bo chcę ci pomóc! – odpowiedziała ostro. – Ty nawet nie wiesz, ile ja przeszłam!

I wtedy wybuchło.

– A co ty przeszłaś? Zostawiłaś mamę samą na lata! Nawet nie pamiętam, żebyś była na moich urodzinach! – krzyknęłam przez łzy.
Babcia zamilkła. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach strach i żal.
– Myślisz, że chciałam wyjeżdżać? Myślisz, że nie płakałam każdej nocy? Ale twoja matka… ona nigdy mi tego nie wybaczyła.

Wieczorem Lena przyszła do mnie do pokoju.
– Mamo… czemu płaczesz?
– Bo czasem rodzina potrafi najbardziej zranić – odpowiedziałam szczerze.

Następnego dnia babcia zaczęła opowiadać Lenie historie ze swojego dzieciństwa: o wojnie, o biedzie, o tym, jak jej ojciec wrócił z Sybiru z jednym butem i jak cała wieś dzieliła się chlebem. Lena słuchała z otwartymi ustami. Po południu przyszła do mnie:
– Mamo… babcia Zosia jest trochę dziwna, ale fajnie opowiada. Może ją polubisz?

Zaczęłam patrzeć na babcię inaczej. Zobaczyłam w niej nie tylko surową kobietę z przeszłością, ale też kogoś samotnego i przestraszonego. Wieczorami rozmawiałyśmy coraz dłużej. Opowiedziała mi o swoim pierwszym zakochaniu w Stanisławie („Uciekł do Kanady!”), o tym, jak pracowała po nocach w fabryce czekolady pod Hanowerem i jak tęskniła za Polską.

Pewnego dnia zadzwoniła moja mama. Gdy powiedziałam jej o babci, usłyszałam tylko:
– Nie licz na to, że ja ją odwiedzę. Dla mnie ona nie istnieje.

To bolało najbardziej. Byłam rozdarta między lojalnością wobec matki a współczuciem dla babci.

Tymczasem w domu narastały napięcia. Paweł coraz częściej wychodził „na spacer”, Lena zaczęła mieć problemy w szkole („Twoja prababcia jest dziwna!” – śmiali się koledzy). Pewnego wieczoru usłyszałam kłótnię w kuchni:
– Nie będziesz mi mówić, jak mam wychowywać dziecko! – krzyczał Paweł.
– A ty myślisz, że wszystko wiesz najlepiej?!

Wybiegłam do kuchni i zobaczyłam babcię trzęsącą się ze złości i Pawła czerwonego ze wściekłości.
– Dość! – wrzasnęłam. – Albo się dogadacie, albo…
Nie dokończyłam. Babcia wybiegła z domu na mróz bez płaszcza.

Znalazłam ją po godzinie na przystanku autobusowym.
– Chciałam już wracać do siebie… ale nie mam dokąd – wyszeptała.
Objęłam ją mocno.
– Babciu… zostań. Spróbujmy jeszcze raz.

Od tego dnia coś się zmieniło. Babcia zaczęła pomagać Lenie w lekcjach historii („Twoja nauczycielka nie zna się na powstaniach!”), a ja nauczyłam się słuchać jej rad bez irytacji. Paweł powoli zaczął ją akceptować („Ma swoje dziwactwa, ale robi najlepsze pierogi na świecie”).

Po miesiącu zadzwoniła mama:
– Słyszałam, że babcia u was mieszka…
– Tak…
– I co? Nadal taka sama?
– Nie wiem… może trochę inna? Może ja też jestem inna?

Mama milczała długo.
– Może kiedyś przyjadę…

Babcia została z nami prawie rok. Odeszła spokojnie we śnie w marcu zeszłego roku. Zostawiła mi list:
„Martusiu, przepraszam za wszystko. Chciałam tylko być blisko was. Kocham cię.”

Często zastanawiam się teraz: czy można naprawić to, co zostało popsute przez pokolenia? Czy wystarczy jedna rozmowa, by przebaczyć całe życie bólu? A może najważniejsze to po prostu spróbować…