Skrzętne łzy mężczyzn: Opowieść o winie, dumie i utraconej rodzinie
– Znowu wracasz po nocy? – głos mojej żony, Justyny, przeszył ciszę mieszkania niczym nóż. Stała w progu kuchni, w szlafroku, z podkrążonymi oczami. – Myślisz, że dzieci nie słyszą, jak trzaskasz drzwiami?
Zatrzymałem się w korytarzu, próbując ukryć drżenie rąk. W głowie szumiało mi jeszcze po kilku piwach wypitych z kolegami z pracy. – Przestań, Justyna. Przecież nic się nie stało. Znowu zaczynasz? – odburknąłem, choć sam wiedziałem, że to nieprawda.
– Stało się. Od miesięcy cię nie ma. Jesteś tylko wtedy, gdy trzeba zapłacić rachunki albo zrobić awanturę. – Jej głos był cichy, ale stanowczy. – Michał płakał dziś przez ciebie. Nie chciał iść do szkoły.
Zacisnąłem pięści. – Przesadzasz. Pracuję dla was! Chcesz mieć na chleb czy nie?!
– Nie chcę pieniędzy za taką cenę. Chcę męża, a dzieci ojca! – krzyknęła nagle i odwróciła się na pięcie. Usłyszałem jej cichy płacz za drzwiami sypialni.
Wszedłem do salonu i usiadłem ciężko na kanapie. W telewizorze leciały wiadomości – kolejna afera polityczna, kolejny skandal. Wszystko wydawało mi się takie odległe i nieważne. W głowie dudniły mi słowa Justyny: „Michał płakał przez ciebie”.
Mój syn miał dziewięć lat. Ostatnio coraz częściej zamykał się w swoim pokoju, nie chciał ze mną rozmawiać. Córka, Zosia, była jeszcze za mała, by rozumieć, co się dzieje, ale widziałem jej niepokój w oczach.
Kiedyś byłem innym człowiekiem. Miałem marzenia, plany, kochałem Justynę tak mocno, że świat poza nią nie istniał. Poznaliśmy się na studiach w Krakowie – ona studiowała filologię polską, ja informatykę. Była najpiękniejszą dziewczyną na roku i nigdy nie wierzyłem, że spojrzy na takiego przeciętniaka jak ja.
A jednak spojrzała. Zakochaliśmy się bez pamięci. Po ślubie zamieszkaliśmy w małym mieszkaniu na Ruczaju. Byliśmy szczęśliwi nawet wtedy, gdy na obiad była tylko zupa z paczki i kromka chleba.
Wszystko zaczęło się psuć po narodzinach drugiego dziecka. Praca pochłaniała mnie coraz bardziej – najpierw nadgodziny, potem wyjazdy służbowe do Warszawy i Wrocławia. Justyna została sama z dziećmi i domem. Ja tłumaczyłem sobie, że robię to dla nich.
Pewnego dnia wróciłem wcześniej z pracy i zobaczyłem ją płaczącą przy kuchennym stole. – Co się stało? – zapytałem wtedy naiwnie.
– Nic… Po prostu jestem zmęczona – odpowiedziała cicho.
Nie dopytywałem. Uciekłem do komputera, do świata kodów i projektów. Tam czułem się ważny i doceniany.
Z czasem przestałem zauważać Justynę. Jej smutek stał się dla mnie tłem codzienności – jak szum lodówki czy odgłos tramwaju za oknem.
Aż pewnego dnia wszystko pękło.
Była sobota rano. Siedziałem przy stole z kawą i laptopem, gdy Justyna weszła do kuchni z walizką.
– Wyjeżdżam do mamy na kilka dni. Muszę odpocząć od tego wszystkiego.
– Co ty wygadujesz? Przecież mamy tyle spraw do załatwienia! – oburzyłem się.
– Załatwiaj je sam – powiedziała zimno i wyszła, zostawiając mnie z dwójką dzieci i stertą niepozmywanych naczyń.
Pierwszy raz od lat musiałem sam ugotować obiad, zrobić zakupy, pomóc Michałowi w lekcjach i pocieszyć Zosię po upadku z rowerka. Byłem bezradny jak dziecko.
Wieczorem zadzwoniłem do Justyny:
– Wrócisz jutro?
– Nie wiem.
– Dzieci tęsknią.
– A ty?
Zamilkłem. Nie potrafiłem odpowiedzieć.
Po kilku dniach wróciła – zmieniona, chłodna, jakby już nie była moją żoną. Od tamtej pory między nami była tylko cisza i obowiązki.
W pracy dostałem awans – kierownik projektu w dużej firmie IT w centrum Krakowa. Zarabiałem więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Zacząłem wychodzić z kolegami na piwo po pracy, czasem wracałem nad ranem.
Justyna przestała pytać gdzie byłem. Przestała dzwonić. Przestała czekać.
Pewnej nocy wróciłem pijany i zobaczyłem ją siedzącą przy stole z dokumentami rozwodowymi.
– To już koniec? – spytałem drżącym głosem.
– Tak. Nie chcę tak żyć ani dnia dłużej.
– Dzieci…?
– Poradzimy sobie.
Nie pamiętam nawet kiedy podpisałem papiery. Wszystko działo się jak we śnie – wyprowadziłem się do wynajmowanego mieszkania na Kurdwanowie, dzieci widywałem co drugi weekend.
Na początku było mi nawet lżej – mogłem robić co chciałem, nikt mnie nie kontrolował. Ale po kilku miesiącach samotność zaczęła mnie dusić jak wilgotny koc narzucony na twarz.
Moi rodzice byli wściekli:
– Jak mogłeś to zrobić swojej rodzinie?!
– Synu, przecież ona cię kochała!
– Tato, to nie takie proste…
– Proste?! Ty zawsze wszystko komplikujesz!
Brat przestał się do mnie odzywać – uznał mnie za egoistę i tchórza.
W pracy też już nie byłem taki pewny siebie – młodsi koledzy depczali mi po piętach, a ja coraz częściej myliłem się w raportach i spóźniałem na spotkania.
Najgorzej było w święta. Wigilia u rodziców była koszmarem – wszyscy patrzyli na mnie jak na trędowatego. Michał nie chciał ze mną rozmawiać; Zosia tuliła się do mamy.
Któregoś dnia zadzwoniła do mnie teściowa:
– Pawełku… Justyna jest bardzo chora. Ma depresję. Może byś… może byś spróbował jej pomóc?
Zamurowało mnie.
– Ja? Przecież ona mnie nienawidzi!
– Nieprawda… Ona po prostu cierpi…
Po tej rozmowie długo siedziałem w pustym mieszkaniu i płakałem jak dziecko – pierwszy raz od lat pozwoliłem sobie na łzy.
Próbowałem naprawić relacje z dziećmi – zabierałem je do kina, na lody pod Wawel, kupowałem drogie prezenty. Ale Michał był zamknięty jak sejf; Zosia patrzyła na mnie z dystansem.
Pewnego dnia Michał wybuchnął:
– Po co tu przychodzisz?! Mama płacze przez ciebie co noc! Nienawidzę cię!
Uciekł do swojego pokoju trzaskając drzwiami tak mocno, że aż popękały szyby w kredensie.
Usiadłem na podłodze i rozpłakałem się bezgłośnie. Wtedy właśnie dotarło do mnie wszystko – moja duma zniszczyła rodzinę; moje milczenie było gorsze niż krzyk; moje łzy przyszły za późno.
Od tamtej pory próbuję być lepszym ojcem i człowiekiem. Chodzę na terapię dla mężczyzn po rozwodzie; staram się rozmawiać z dziećmi bez pretensji i żalu; pomagam Justynie finansowo i czasem pytam o jej zdrowie.
Ale wiem jedno: są rany, których nie da się zagoić pieniędzmi ani prezentami. Są łzy mężczyzn, które płyną tylko wtedy, gdy już wszystko straciliśmy.
Czy można odzyskać zaufanie tych, których najbardziej zawiedliśmy? Czy wybaczenie jest możliwe nawet wtedy, gdy samemu sobie nie potrafimy wybaczyć?