Musieliśmy zmienić zamki, żeby teściowa nie wchodziła do naszego domu – historia o tym, jak marzenia jednej osoby mogą zniszczyć rodzinę
– Znowu tu była – powiedziałam do Pawła, patrząc na rozrzucone po kuchni słoiki z ogórkami i dżemem. – Przecież mówiłam, że nie chcę, żeby twoja mama wchodziła do nas pod naszą nieobecność.
Paweł spuścił wzrok, jakby szukał odpowiedzi na podłodze. – Ona tylko chciała pomóc…
– Pomóc? – przerwałam mu, czując jak narasta we mnie złość. – Pomóc czy sprawdzić, czy przypadkiem nie żyjemy w brudzie i biedzie?
Od początku wiedziałam, że nie będę spełnieniem marzeń mojej teściowej. Zofia była kobietą z zasadami, które sama sobie wymyśliła i których nikt poza nią nie rozumiał. Miała tylko jednego syna i całe życie powtarzała mu, że zasługuje na więcej. Że powinien znaleźć sobie żonę z „porządnego domu”, najlepiej z pieniędzmi i wpływami. Ja byłam córką nauczycielki i mechanika samochodowego z małego miasteczka pod Lublinem. Nie miałam posagu, nie miałam znajomości. Miałam tylko Pawła i nasze wspólne marzenia.
Pierwsze miesiące po ślubie były jak zły sen. Zofia pojawiała się u nas bez zapowiedzi, czasem nawet dwa razy dziennie. Przynosiła jedzenie, poprawiała firanki, przestawiała meble. Raz znalazłam ją w naszej sypialni, jak prasowała koszule Pawła. Kiedy zwróciłam jej uwagę, spojrzała na mnie z pogardą:
– Gdybyś była lepszą żoną, nie musiałabym tego robić.
Paweł próbował tłumaczyć jej zachowanie troską, ale ja czułam się coraz bardziej osaczona. Nasze mieszkanie przestało być naszym azylem. Każdy dźwięk na klatce schodowej sprawiał, że serce podchodziło mi do gardła.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i zastałam Zofię przy naszym stole. Siedziała z notesem i liczyła nasze wydatki.
– To niemożliwe, żebyście tyle wydawali na jedzenie – powiedziała bez powitania. – Paweł powinien zarabiać więcej. Może powinnaś znaleźć sobie lepszą pracę?
Nie wytrzymałam.
– Proszę wyjść – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Zofia spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– To jest dom mojego syna! – krzyknęła. – Ty jesteś tu tylko dodatkiem!
Tego wieczoru Paweł wrócił późno. Siedziałam na kanapie i płakałam. Kiedy wszedł, od razu wiedział, co się stało.
– Musimy coś zrobić – powiedziałam przez łzy. – Albo ona przestanie tu przychodzić, albo ja odejdę.
Paweł długo milczał. W końcu przytulił mnie i obiecał, że porozmawia z matką.
Rozmowa nic nie dała. Zofia była przekonana, że robi wszystko dla dobra syna. Zaczęła dzwonić do niego codziennie, opowiadając o moich „zaniedbaniach” i sugerując, że powinniśmy się rozstać. Paweł coraz częściej zamykał się w sobie. Nasze rozmowy zamieniły się w kłótnie o granice i lojalność.
W końcu zdecydowałam: zmieniamy zamki.
Paweł nie protestował. Może był już zmęczony tym wszystkim tak samo jak ja. Kiedy Zofia przyszła następnego dnia i nie mogła wejść do środka, zadzwoniła do Pawła z pretensjami:
– Jak mogłeś mi to zrobić? To przez nią! Ona cię ode mnie odciąga!
Przez kilka tygodni mieliśmy spokój. Ale atmosfera w rodzinie była napięta jak struna. Święta spędziliśmy osobno – Paweł pojechał do matki sam, ja zostałam w domu z książką i kubkiem herbaty.
Z czasem zaczęliśmy się oddalać od siebie. Paweł był rozdarty między mną a matką. Ja czułam się winna, że postawiłam go w takiej sytuacji, ale jednocześnie wiedziałam, że nie mogę dłużej żyć pod dyktando Zofii.
Pewnego wieczoru Paweł wrócił do domu później niż zwykle. Usiadł naprzeciwko mnie i długo milczał.
– Mama jest chora – powiedział w końcu cicho. – Lekarz podejrzewa nowotwór.
Poczułam ukłucie winy i żalu. Przez chwilę chciałam rzucić się mu na szyję i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale nie potrafiłam. Zbyt wiele słów padło między nami przez ostatnie miesiące.
– Co teraz? – zapytałam tylko.
– Nie wiem – odpowiedział bezradnie.
Zofia trafiła do szpitala. Paweł spędzał tam całe dnie i noce. Ja próbowałam wspierać go na tyle, na ile pozwalały mi siły i emocje. Czasem odwiedzałam ją razem z nim – milczałyśmy wtedy przez większość czasu.
Kiedy Zofia umarła, poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Ulgę, bo wiedziałam, że już nigdy nie przekroczy progu naszego domu bez zaproszenia. Smutek, bo mimo wszystko była częścią naszej rodziny.
Po pogrzebie Paweł długo nie mógł dojść do siebie. Nasze małżeństwo wisiało na włosku. W końcu usiedliśmy razem przy stole – tym samym, przy którym Zofia kiedyś liczyła nasze wydatki.
– Czy my jeszcze potrafimy być rodziną? – zapytałam cicho.
Paweł spojrzał na mnie ze łzami w oczach.
– Chciałbym spróbować…
Dziś minęły dwa lata od śmierci Zofii. Nasze życie powoli wraca do normalności, choć blizny pozostały. Często zastanawiam się, czy można było temu zapobiec – czy gdybym była bardziej cierpliwa albo gdyby Paweł wcześniej postawił granice, wszystko potoczyłoby się inaczej?
Czy naprawdę jedno niespełnione marzenie może zniszczyć całą rodzinę? A może to my wszyscy byliśmy za słabi, żeby zawalczyć o siebie nawzajem?