Czwarta córka: Gdy miłość nie wystarcza

– Znowu? – głos Tomka odbija się echem w mojej głowie. Siedzi na brzegu łóżka, wpatrzony w podłogę, jakby tam szukał odpowiedzi. – Marta, przecież ledwo dajemy radę z trójką. Jak my to udźwigniemy?

Nie wiem, co powiedzieć. W dłoniach ściskam test ciążowy, jakby od tego zależało moje życie. W łazience cicho popłakuje Adaś – nasz najmłodszy, ośmiomiesięczny synek. Starsze dziewczynki, Zosia i Hania, bawią się w swoim pokoju, nieświadome burzy, która właśnie przetacza się przez nasz dom.

– Tomek… – zaczynam cicho. – Przecież damy radę. Jakoś…

– Jakoś? – przerywa mi. – Marta, ja już nie mam siły. Pracuję po godzinach, żebyśmy mieli na rachunki. Ty jesteś cały czas sama z dziećmi. Nie widzisz, jak to wygląda?

Czuję, jak łzy napływają mi do oczu. Nie chcę płakać przy nim, ale nie potrafię powstrzymać emocji. Przecież to nie jest tylko moja decyzja…

Wychodzę do kuchni, żeby nie widział mojej rozpaczy. Otwieram okno, chłodne powietrze owiewa mi twarz. W głowie kłębią się myśli: czy naprawdę nie damy rady? Czy to dziecko będzie dla nas końcem?

Wieczorem Tomek wraca do rozmowy. Siedzimy przy stole, dzieci już śpią.

– Marta, ja… Ja się boję. Boję się, że nie damy rady finansowo. Boję się o ciebie. O nas.

Patrzę na niego i widzę w oczach zmęczenie, którego wcześniej nie dostrzegałam. Praca w magazynie wykańcza go fizycznie i psychicznie. Ja od dwóch lat nie pracuję zawodowo – opieka nad dziećmi pochłania mnie całkowicie.

– Może powinnam wrócić do pracy? – pytam niepewnie.

Tomek kręci głową.

– Kto zajmie się Adasiem? Przedszkole dla dziewczynek ledwo ogarniamy finansowo…

Cisza między nami jest ciężka jak ołów.

Następne dni mijają w napięciu. Tomek jest coraz bardziej zamknięty w sobie. Ja próbuję funkcjonować normalnie – gotuję obiady, robię pranie, odrabiam z dziewczynkami lekcje. Ale wszystko robię jakby przez mgłę.

Pewnego wieczoru dzwoni moja mama.

– Martuś, wszystko w porządku? – pyta ciepłym głosem.

Nie wytrzymuję i zaczynam płakać.

– Mamo… Jestem znowu w ciąży. Tomek… On chyba tego nie chce.

Mama milknie na chwilę.

– Kochanie, dzieci to błogosławieństwo… Ale rozumiem wasz strach. Może powinniście porozmawiać z kimś jeszcze? Może z księdzem? Albo psychologiem?

Wzruszam ramionami, choć ona tego nie widzi.

– Mamo, ja już nie wiem, co robić…

Kolejne tygodnie są jeszcze trudniejsze. Tomek coraz częściej wychodzi z domu wieczorami – mówi, że musi się przewietrzyć. Ja coraz częściej płaczę po nocach.

Pewnego dnia Zosia podchodzi do mnie i pyta:

– Mamusiu, dlaczego tata jest taki smutny?

Nie wiem, co odpowiedzieć siedmiolatce.

– Tata jest zmęczony, kochanie. Ale bardzo was kocha.

Zosia przytula mnie mocno.

W końcu przychodzi dzień, kiedy Tomek wraca późno w nocy i siada obok mnie na łóżku.

– Marta… Ja chyba tego nie udźwignę – mówi cicho. – Może powinniśmy… Może powinniśmy oddać dziecko do adopcji?

Patrzę na niego z niedowierzaniem.

– Tomek! Jak możesz tak mówić? To nasze dziecko!

On spuszcza głowę.

– Przepraszam… Ja po prostu nie wiem już, co robić.

Wtedy coś we mnie pęka. Wstaję i wychodzę z sypialni. Całą noc siedzę w kuchni i patrzę przez okno na ciemne podwórko. Przypominam sobie nasze początki – jak byliśmy młodzi i zakochani, jak marzyliśmy o dużej rodzinie. Co się z nami stało?

Następnego dnia dzwonię do poradni rodzinnej. Umawiam nas na spotkanie z psychologiem.

Tomek początkowo nie chce iść.

– To nic nie da – mówi ponuro.

Ale w końcu się zgadza.

Na pierwszym spotkaniu oboje płaczemy. Psycholog pyta nas o nasze lęki, o marzenia sprzed lat. Oboje przyznajemy się do bezsilności i strachu przed przyszłością.

Po kilku spotkaniach zaczynamy rozmawiać ze sobą inaczej – mniej oskarżeń, więcej słuchania. Tomek przyznaje się do depresji; ja do poczucia winy i samotności.

W międzyczasie mama pomaga nam bardziej niż zwykle – zabiera dziewczynki na weekendy, gotuje obiady na zapas. Sąsiadka Ania podrzuca ubranka po swoich dzieciach.

Powoli zaczynamy wierzyć, że może jednak damy radę.

Ale życie nie przestaje nas testować. Adaś choruje na zapalenie płuc i trafia do szpitala na tydzień. Tomek bierze wolne w pracy, żeby być ze mną i synkiem. W szpitalnej sali trzymamy się za ręce i płaczemy razem nad łóżeczkiem Adasia.

– Przepraszam cię za wszystko – szepcze Tomek.

– Ja też przepraszam…

Po powrocie do domu czujemy się silniejsi niż wcześniej. Zaczynamy planować przyszłość – szukamy większego mieszkania komunalnego, rozważamy dodatkowe źródła dochodu. Tomek zaczyna dorabiać jako kierowca w weekendy; ja szyję ubranka dla dzieci znajomych z osiedla.

Ciąża przebiega spokojnie mimo stresu i zmęczenia. Dziewczynki cieszą się na siostrzyczkę – bo okazuje się na USG, że to będzie kolejna córka.

Poród przychodzi szybciej niż się spodziewaliśmy – w środku nocy Tomek wiezie mnie do szpitala przez zasypane śniegiem ulice Warszawy. Trzyma mnie za rękę przez całą drogę.

Mała Marysia rodzi się zdrowa i silna. Gdy pierwszy raz ją przytulam, czuję ogromną ulgę i wdzięczność za to życie, które mimo wszystko wybraliśmy.

Po powrocie do domu życie nabiera nowego rytmu – trudnego, ale pełnego miłości i wsparcia bliskich. Są dni lepsze i gorsze; czasem płaczemy ze zmęczenia, czasem śmiejemy się z drobiazgów.

Czasem zastanawiam się: czy miłość naprawdę wystarczy? Czy można być szczęśliwym mimo lęku i zmęczenia? A może szczęście to właśnie te krótkie chwile bliskości i nadziei?