„Mamo, tylko ty sobie z nimi poradzisz” – historia matki, która codziennie walczy o spokój swojej rodziny
– Mamo, tylko ty sobie z nimi poradzisz – powiedziała Zosia, moja córka, kiedy po raz kolejny próbowałam rozdzielić jej młodszych braci, Bartka i Michała, którzy właśnie wdali się w bójkę na środku placu zabaw. Wokół nas rozległy się krzyki innych dzieci, a kilka matek spojrzało na mnie z dezaprobatą. Czułam na sobie ich wzrok – ten pełen oceny, jakbym była winna temu, że moje dzieci są… inne.
Bartek ma osiem lat i jest żywym srebrem. Michał, młodszy o dwa lata, nie odstaje od niego ani na krok. Gdy tylko pojawiają się razem w jednym miejscu, można być pewnym, że zaraz coś się wydarzy. Biegają, krzyczą, przepychają się, czasem nawet popychają inne dzieci. Nie robią tego złośliwie – po prostu nie potrafią inaczej. Ale dla świata zewnętrznego to ja jestem tą, która powinna nad tym panować.
– Przepraszam… naprawdę przepraszam – powtarzam kolejnej matce, której córka właśnie rozpłakała się po tym, jak Bartek przypadkiem ją popchnął. Kobieta patrzy na mnie chłodno.
– Może powinna pani bardziej ich pilnować? – rzuca z wyrzutem.
Czuję, jak w gardle rośnie mi gula. Chciałabym jej odpowiedzieć, że pilnuję ich cały czas. Że nie mam chwili wytchnienia. Że od czterech lat nie przespałam spokojnie ani jednej nocy. Ale milczę. Zamiast tego łapię Bartka za rękę i szepczę mu do ucha:
– Synku, musisz uważać na innych.
Bartek patrzy na mnie wielkimi oczami.
– Ale ja tylko chciałem się pobawić…
Wiem o tym. Wiem aż za dobrze. Ale świat nie rozumie dzieci takich jak moje.
Wieczorem, kiedy chłopcy już śpią, siadam w kuchni z kubkiem zimnej herbaty. Zosia przychodzi do mnie cicho i siada naprzeciwko.
– Mamo…
Patrzę na nią zmęczonym wzrokiem.
– Co się stało?
– Ja wiem, że oni są trudni. Ale ty zawsze sobie radzisz. Tylko ty potrafisz ich uspokoić.
Uśmiecham się smutno.
– Nie zawsze sobie radzę, Zosiu. Czasem mam ochotę uciec. Czasem czuję się bezradna.
Zosia milknie na chwilę.
– Ale ja cię podziwiam. Ja bym nie dała rady.
Te słowa sprawiają, że łzy napływają mi do oczu. Nie chcę płakać przy córce, więc szybko je ocieram.
Mój mąż, Tomek, wraca późno z pracy. Pracuje w magazynie pod Warszawą i często bierze nadgodziny, żebyśmy mogli jakoś związać koniec z końcem. Kiedy wraca do domu, chłopcy już śpią. Siada obok mnie i pyta:
– Jak było?
Wzruszam ramionami.
– Jak zwykle. Plac zabaw, awantura, przeprosiny…
Tomek wzdycha ciężko.
– Może powinniśmy zapisać ich na jakieś zajęcia? Może sport by im pomógł?
– Próbowałam już wszystkiego – odpowiadam cicho. – Piłka nożna? Bartek pobił się z trenerem. Karate? Michał dostał ataku płaczu po pierwszych pięciu minutach.
Tomek milknie. Wiem, że nie ma mi nic do zarzucenia – on też jest bezradny wobec tej sytuacji.
Czasem myślę o tym, jak wyglądałoby moje życie bez tych wszystkich dramatów. Może byłabym spokojniejsza? Może miałabym czas dla siebie? Może nie czułabym się ciągle oceniana przez innych?
Ale potem patrzę na Bartka i Michała, kiedy śpią wtuleni w siebie jak dwa małe kotki. Widzę ich niewinność i miłość do siebie nawzajem – choć za dnia potrafią się kłócić i bić jak najgorsi wrogowie.
Pewnego dnia dostaję telefon ze szkoły Bartka.
– Pani Anno? Tu wychowawczyni Bartka. Musimy porozmawiać o jego zachowaniu…
Serce mi zamiera. Kolejna skarga? Kolejne przeprosiny?
W szkole wychowawczyni mówi mi wprost:
– Bartek jest bardzo impulsywny. Przeszkadza na lekcjach, zaczepia inne dzieci… Czy rozważała pani konsultację z psychologiem?
Czuję się upokorzona. Jakby ktoś wbijał mi szpilki prosto w serce.
Wracam do domu i zamykam się w łazience. Płaczę długo i cicho, żeby nikt nie słyszał.
Wieczorem próbuję porozmawiać z Tomkiem.
– Może rzeczywiście powinniśmy pójść do specjalisty? – pytam niepewnie.
Tomek patrzy na mnie z troską.
– Jeśli to ma pomóc Bartkowi…
Umawiamy wizytę u psychologa dziecięcego. Bartek jest zestresowany przed spotkaniem.
– Mamo, czy coś ze mną nie tak? – pyta cicho.
Przytulam go mocno.
– Jesteś cudowny taki, jaki jesteś. Po prostu czasem potrzebujemy pomocy.
Po kilku spotkaniach okazuje się, że Bartek ma ADHD. Michał prawdopodobnie też. Nagle wszystko zaczyna mieć sens – ich impulsywność, trudności z koncentracją, wybuchy emocji…
Ale diagnoza nie rozwiązuje wszystkich problemów. Nadal muszę tłumaczyć innym rodzicom, dlaczego moje dzieci są „inne”. Nadal muszę walczyć o ich akceptację w szkole i na podwórku.
Pewnego dnia spotykam na placu zabaw tę samą matkę, która wcześniej patrzyła na mnie z pogardą.
– Dzień dobry – mówię cicho.
Ona kiwa głową i nagle mówi:
– Wie pani… Ja chyba bym nie dała rady z takimi dziećmi jak pani synowie.
Patrzę jej prosto w oczy.
– Każde dziecko jest inne. Każda matka ma swoje bitwy do stoczenia.
Ona milknie i odchodzi bez słowa.
Wieczorem Zosia przytula mnie mocno.
– Mamo… jesteś najdzielniejsza na świecie.
A ja myślę: czy naprawdę jestem taka silna? Czy może po prostu nie mam wyboru?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze wytrzymam? Czy kiedyś świat zaakceptuje moje dzieci takimi, jakimi są? A może to ja muszę nauczyć się akceptować siebie – nawet wtedy, gdy czuję się bezradna i samotna?