Zamiana mieszkań – czy można zaufać własnej teściowej?
– Więc jak, Aniu? Zgadzasz się? – głos teściowej rozbrzmiewał w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak zamknęłam za nią drzwi. Stała w moim przedpokoju, z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na mnie tym swoim chłodnym, oceniającym wzrokiem. – To przecież dla waszego dobra. Mieszkanie na Żoliborzu jest większe, bliżej szkoły dla dzieci. A ja… ja już nie potrzebuję tyle miejsca.
Wiedziałam, że coś jest nie tak. Zawsze, gdy teściowa zaczynała mówić o „naszym dobru”, kończyło się to dla mnie źle. Przypomniałam sobie wszystkie te lata drobnych uszczypliwości, jej wieczne niezadowolenie z mojego gotowania, wychowania dzieci, nawet sposobu, w jaki ścielę łóżko. Ale teraz chodziło o coś znacznie poważniejszego – o mieszkanie, które dostałam po babci i które było moją jedyną prawdziwą ostoją.
– Ale dlaczego mam przepisać mieszkanie na panią? – zapytałam cicho, próbując ukryć drżenie głosu.
Teściowa uśmiechnęła się lekko, jakby już wygrała tę partię szachów. – Bo tak będzie bezpieczniej. Ja przepiszę swoje na was, a ty swoje na mnie. Wszystko będzie uczciwie. Przecież jesteśmy rodziną.
Rodziną… Słowo to zabrzmiało w moich uszach jak fałszywa nuta. Spojrzałam na męża, który siedział przy stole i udawał, że czyta gazetę. Oczywiście nie odezwał się ani słowem. Jak zwykle zostawił mnie samą z jej żądaniami.
Przez kolejne dni nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się myśli: co jeśli to pułapka? Co jeśli przepiszę mieszkanie na teściową, a ona potem zmieni zdanie i zostanę z niczym? Przecież znam ją nie od dziś. Potrafi być bezwzględna, zwłaszcza gdy chodzi o pieniądze.
W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka z biura, Magda, zauważyła moją nieobecność myślami.
– Coś się stało? – zapytała podczas przerwy na kawę.
Opowiedziałam jej wszystko. Magda spojrzała na mnie z troską.
– Anka, nie rób tego. Znam takie historie. Potem zostaniesz bez dachu nad głową i nikt ci nie pomoże. Nawet mąż.
Wróciłam do domu z jeszcze większym ciężarem na sercu. Wieczorem próbowałam porozmawiać z Piotrem.
– Piotrze, czy ty naprawdę uważasz, że to dobry pomysł? – zapytałam ostrożnie.
Wzruszył ramionami.
– Mama wie, co robi. Poza tym to tylko formalność. Przecież nie wyrzuci nas na bruk.
Poczułam narastającą złość i bezsilność. Czy naprawdę jestem jedyną osobą, która widzi zagrożenie? Czy on naprawdę jest tak ślepy?
Następnego dnia teściowa zadzwoniła do mnie rano.
– Aniu, przemyślałaś już sprawę? Notariusz może nas przyjąć w przyszłym tygodniu.
– Jeszcze się nie zdecydowałam – odpowiedziałam chłodno.
– Nie rozumiem twoich oporów. Przecież to dla dobra rodziny! – jej głos stawał się coraz bardziej natarczywy.
Zaczęłam unikać spotkań z nią. Czułam się osaczona. Nawet dzieci zauważyły, że coś jest nie tak.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Piotra z matką przez telefon:
– Mamo, daj jej jeszcze trochę czasu… Tak, wiem… Ale ona się boi…
Serce mi zamarło. Czy on naprawdę jest po mojej stronie? A może już dawno wybrał lojalność wobec matki?
Postanowiłam porozmawiać z prawnikiem. Mecenas Nowak wysłuchał mnie uważnie i pokręcił głową.
– Pani Anno, takie sprawy kończą się różnie. Jeśli przepisze pani mieszkanie na teściową bez żadnych zabezpieczeń, może pani zostać bez niczego. Proszę być bardzo ostrożną.
Wróciłam do domu z decyzją: nie zgodzę się na żadne przepisywanie mieszkania bez gwarancji zwrotu lub zabezpieczenia prawnego.
Kiedy powiedziałam o tym Piotrowi, wybuchła kłótnia.
– Ty jej nie ufasz! – krzyczał. – Moja matka nigdy by cię nie skrzywdziła!
– A ty mi ufasz? – zapytałam cicho.
Odpowiedziała mi cisza.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta do granic możliwości. Teściowa dzwoniła codziennie, coraz bardziej naciskając. W końcu przyszła osobiście.
– Aniu, nie rozumiem twojego uporu! Przecież to tylko papierki! – mówiła podnosząc głos.
– To moje mieszkanie! – odpowiedziałam stanowczo. – I nie oddam go nikomu bez gwarancji!
Spojrzała na mnie z pogardą.
– Wiesz co? Myślałam, że jesteś rozsądniejsza. Ale skoro tak bardzo boisz się o siebie…
Wyszła trzaskając drzwiami.
Piotr przez kilka dni prawie się do mnie nie odzywał. Dzieci pytały, dlaczego tata jest smutny i dlaczego babcia już nie przychodzi.
Czułam się rozdarta między lojalnością wobec rodziny a potrzebą ochrony siebie i dzieci. Czy naprawdę jestem egoistką? Czy może po prostu nauczyłam się wreszcie walczyć o swoje?
Minęły tygodnie. Teściowa przestała dzwonić. Piotr powoli zaczął wracać do normalności, choć coś między nami pękło na zawsze.
Czasem patrzę na klucze do mojego mieszkania i zastanawiam się: ile warte jest bezpieczeństwo? Czy rodzina powinna wymagać od nas aż takich poświęceń? A może czasem trzeba po prostu powiedzieć „nie” – nawet jeśli oznacza to samotność?