Moje życie z cudzym dzieckiem: Kiedy powiedzieć „dość”?

— Znowu? — szepczę pod nosem, patrząc przez wizjer na klatkę schodową. Słyszę znajome pukanie, takie szybkie, niecierpliwe. Zanim zdążę otworzyć, drzwi już się uchylają i w progu staje mały Staś z plecakiem i szerokim uśmiechem.

— Dzień dobry, pani Kasiu! Mama mówiła, że mogę u pani zjeść obiad — rzuca radośnie, jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie.

Za nim pojawia się jego mama, pani Renata, z telefonem przy uchu. Machinalnie kiwa głową w moją stronę.

— Kasiu, kochana, ratuj mnie dziś jeszcze raz. Mam zebranie w pracy, nie zdążę wrócić na czas. Staś już wie, jak się zachować. Dziękuję ci! — i zanim zdążę cokolwiek powiedzieć, znika za rogiem.

Zamykam drzwi i czuję, jak narasta we mnie frustracja. To już trzeci raz w tym tygodniu. Staś siada przy stole, wyciąga zeszyty i zaczyna opowiadać o szkole. Staram się uśmiechać, ale w środku gotuję się ze złości.

Nie tak wyobrażałam sobie życie po czterdziestce. Miałam mieć spokój, czas na książki i własne sprawy. Moje dzieci już dorosły i wyprowadziły się z domu. Zawsze byłam pomocna — taka „dobra dusza” bloku. Ale teraz czuję się jak darmowa opiekunka.

— Pani Kasiu, a mogę jeszcze dokładkę? — pyta Staś z błyskiem w oku.

— Oczywiście — odpowiadam odruchowo, choć w środku mam ochotę krzyknąć: „To nie mój obowiązek!”.

Wieczorem dzwonię do mojej córki, Magdy. Opowiadam jej o sytuacji.

— Mamo, musisz jej powiedzieć, że to dla ciebie za dużo — mówi stanowczo. — Przecież ona cię wykorzystuje!

— Ale jak? Przecież to tylko dziecko… I co powie reszta sąsiadów? Że jestem bez serca?

Magda wzdycha.

— Mamo, masz prawo do własnego życia. Nie jesteś od wychowywania cudzych dzieci.

Odkładam słuchawkę i czuję się jeszcze gorzej. Z jednej strony wiem, że Magda ma rację. Z drugiej — boję się konfliktu. Pani Renata jest lubiana w bloku, wszyscy ją znają. Ja zawsze byłam tą „cichą”, która nie robi problemów.

Następnego dnia Staś znowu pojawia się pod moimi drzwiami. Tym razem nie otwieram od razu. Słyszę jego głos:

— Pani Kasiu? Mama mówiła…

Zaciskam pięści. W końcu otwieram drzwi.

— Stasiu, dzisiaj nie mogę cię przyjąć na obiad. Mam ważne sprawy do załatwienia — mówię najłagodniej jak potrafię.

Chłopiec patrzy na mnie zaskoczony.

— Ale mama mówiła…

— Wiem, ale dzisiaj naprawdę nie mogę. Przepraszam cię bardzo.

Staś odchodzi ze spuszczoną głową. Czuję się okropnie.

Wieczorem dzwoni pani Renata.

— Kasiu, co się stało? Staś wrócił głodny do domu! — jej głos jest pełen pretensji.

— Renata… Ja naprawdę nie mogę codziennie opiekować się twoim synem. Mam swoje życie, swoje sprawy…

Po drugiej stronie słyszę ciszę.

— Myślałam, że możemy sobie pomagać…

— Pomagać — tak. Ale to już nie jest pomoc, tylko obowiązek. Przepraszam, ale muszę postawić granice.

Rozmowa kończy się chłodno. Przez kolejne dni mijamy się na klatce schodowej bez słowa. Czuję ciężar tej decyzji na sercu. Z jednej strony ulga — w końcu powiedziałam „dość”. Z drugiej — strach przed tym, co będzie dalej.

W bloku zaczynają krążyć plotki. Ktoś rzuca pod nosem: „Kasia już nie taka miła”. Inni patrzą z politowaniem albo udają, że mnie nie widzą. Czuję się wykluczona ze wspólnoty, którą sama współtworzyłam przez lata.

Pewnego dnia spotykam Stasia na podwórku. Podchodzi do mnie niepewnie.

— Pani Kasiu… Czy już mnie pani nie lubi?

Serce mi pęka.

— Lubię cię bardzo, Stasiu. Ale czasem dorośli muszą zadbać też o siebie.

Chłopiec kiwa głową i odchodzi do kolegów.

Wieczorem długo nie mogę zasnąć. Przewracam się z boku na bok, analizując wszystko jeszcze raz. Czy zrobiłam dobrze? Czy powinnam była dalej poświęcać swój czas dla dobra dziecka? A może w końcu nauczyłam się dbać o siebie?

Patrzę w sufit i pytam sama siebie: czy naprawdę mamy obowiązek być zawsze dla innych kosztem własnego spokoju? Czy stawianie granic to egoizm czy zdrowy rozsądek?