Ślub, którego nie było: Historia Magdy i Pawła
Zaczęło się od ciszy. Ciszy tak gęstej, że aż bolały mnie uszy. Stałam w przedsionku kościoła św. Anny w moim rodzinnym mieście, w białej sukni, z welonem, który mama poprawiała mi drżącymi dłońmi. Goście już szeptali, organista nerwowo przebierał palcami po klawiszach, a ja patrzyłam przez szybę na pustą ulicę. Pawła nie było. Minęło piętnaście minut. Potem pół godziny. W końcu ksiądz podszedł do mnie i zapytał cicho: — Magdo, czy chcesz jeszcze poczekać?
Nie odpowiedziałam. Mama ścisnęła mnie za rękę, tata odwrócił wzrok. Widziałam łzy w oczach mojej siostry, Kasi. — Może coś się stało? — szepnęła. — Może miał wypadek? — próbowała dodać mi otuchy, ale widziałam, że sama w to nie wierzy.
Telefon Pawła milczał. Jego matka, pani Teresa, siedziała w ławce z kamienną twarzą. Nie podeszła do mnie ani razu. Zawsze była chłodna, ale dziś jej wzrok był lodowaty. — Mówiłam ci, że to się źle skończy — rzuciła do mojej mamy, kiedy przechodziła obok. Mama zbladła.
W końcu ksiądz ogłosił gościom, że ceremonia zostaje przełożona. Ludzie zaczęli wychodzić z kościoła, niektórzy rzucali mi współczujące spojrzenia, inni szeptali coś pod nosem. Czułam się naga i upokorzona.
Wyszłam na zewnątrz i wtedy zobaczyłam samochód Pawła zaparkowany kilka ulic dalej. Podeszłam tam biegiem, z sercem walącym jak młot. W środku siedział Paweł. Żywy. Zdrowy. Patrzył przed siebie, jakby mnie nie widział.
— Paweł! Co ty robisz?! — krzyknęłam przez szybę.
Otworzył drzwi i wysiadł powoli. — Przepraszam, Magda — powiedział cicho. — Nie mogę tego zrobić.
— Co?! Dlaczego?! — głos mi się załamał.
— Nie kocham cię tak, jak powinienem. Próbowałem… Ale nie potrafię żyć w kłamstwie.
Zamarłam. Wszystko we mnie krzyczało: „To nieprawda! Przecież byliśmy szczęśliwi!” Ale czy na pewno? Przypomniałam sobie ostatnie tygodnie: jego milczenie, unikanie rozmów o przyszłości, wieczne kłótnie o drobiazgi.
— To przez twoją matkę? — zapytałam nagle.
Paweł spuścił wzrok. — Ona nigdy mnie nie akceptowała… Ale to nie tylko o nią chodzi.
Wróciłam do domu z rodzicami. Mama płakała całą drogę, tata milczał i ściskał kierownicę tak mocno, że aż pobielały mu knykcie.
W domu czekała już na mnie babcia Zosia z ciastem i herbatą. — Dziecko, życie to nie bajka — powiedziała cicho. — Ale ty jesteś silniejsza niż myślisz.
Wieczorem zadzwoniła do mnie siostra Pawła, Ania. — Magda… musisz wiedzieć prawdę. Paweł od kilku miesięcy spotyka się z kimś innym. Z twoją przyjaciółką… z Olą.
Zatkało mnie. Ola była moją druhną! Wspólnie wybierałyśmy suknię ślubną, razem planowałyśmy dekoracje…
— Przepraszam, że ci tego nie powiedziałam wcześniej — dodała Ania przez łzy. — Ale miałam nadzieję, że Paweł się opamięta.
Przez całą noc nie zmrużyłam oka. W głowie miałam tysiące pytań: Jak mogłam być tak ślepa? Czy wszyscy wokół wiedzieli oprócz mnie?
Następnego dnia Ola przyszła do mnie do domu. Bez zapowiedzi. Miała podkrążone oczy i wyglądała na wystraszoną.
— Magda… musimy porozmawiać.
— O czym? O tym, jak spałaś z moim narzeczonym?
Ola zaczęła płakać.
— To nie tak… To się po prostu stało… On był nieszczęśliwy…
— A ja? Ja byłam szczęśliwa? — krzyknęłam. — Byłaś moją przyjaciółką! Jak mogłaś mi to zrobić?
Ola wybiegła z płaczem z mojego domu. Mama próbowała mnie pocieszyć, ale sama wyglądała na załamaną.
Przez kolejne tygodnie cała rodzina żyła tą sprawą. Babcia Zosia codziennie przynosiła mi rosół i powtarzała: „Czas leczy rany”. Tata zaczął pić więcej niż zwykle i coraz częściej wybuchał gniewem na mamę za byle drobiazg.
Pewnego wieczoru usłyszałam ich kłótnię:
— To twoja wina! Zawsze ją pchałaś do tego Pawła! Gdyby nie ty, może byłaby szczęśliwa!
— A ty co zrobiłeś? Nigdy jej nie słuchałeś! Zawsze tylko praca i praca!
Zamknęłam się w swoim pokoju i płakałam do poduszki.
Po miesiącu postanowiłam wrócić do pracy w szkole jako nauczycielka polskiego. Dzieci były dla mnie odskocznią od własnych problemów. Ale nawet tam docierały do mnie plotki: „To ta Magda, której narzeczony uciekł sprzed ołtarza”.
Najtrudniej było mi spojrzeć w oczy pani Teresie, matce Pawła. Spotkałyśmy się przypadkiem w sklepie spożywczym.
— Mam nadzieję, że już pani zrozumiała, że Paweł zasłużył na kogoś lepszego — powiedziała chłodno.
— A pani uważa się za lepszą matkę? — odparowałam drżącym głosem.
Odwróciła się na pięcie i wyszła bez słowa.
Minął rok. Paweł i Ola są razem, podobno spodziewają się dziecka. Ja nadal jestem sama. Rodzina już rzadziej o tym mówi, ale blizna została.
Czasem myślę o tym dniu w kościele i zastanawiam się: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy gdybym wcześniej zauważyła sygnały ostrzegawcze, uniknęłabym tego upokorzenia?
Dziś wiem jedno: życie potrafi złamać człowieka w najmniej spodziewanym momencie. Ale czy to znaczy, że już nigdy nie będę szczęśliwa? Czy można jeszcze komuś zaufać po takim ciosie?