Zamknięta w miłości: Jak próbując ratować syna i synową, zgubiłam samą siebie

— Mamo, nie mieszaj się! — głos Michała odbił się echem w mojej głowie jeszcze długo po tym, jak trzasnął drzwiami. Stałam w kuchni, ściskając w dłoni kubek z herbatą, który nagle wydał mi się zbyt ciężki. W powietrzu unosił się zapach pieczonego sernika, który upiekłam specjalnie dla nich — dla Michała i Magdy. Chciałam, żeby poczuli się jak w domu, żeby choć na chwilę zapomnieli o swoich kłótniach. Ale znów coś poszło nie tak.

Mam na imię Jadwiga. Od zawsze byłam matką na pełen etat. Michał był moim jedynym dzieckiem, oczkiem w głowie. Po śmierci męża to on stał się sensem mojego życia. Wszystko robiłam dla niego: rezygnowałam z własnych marzeń, pracowałam na dwa etaty, żeby mógł studiować prawo. Gdy poznał Magdę, byłam szczęśliwa. Wreszcie miał własną rodzinę, a ja mogłam odetchnąć. Tak mi się przynajmniej wydawało.

Pierwsze miesiące ich małżeństwa były jak z bajki. Michał przychodził do mnie z kwiatami dla Magdy, opowiadał o wspólnych planach. Magda była cicha, trochę nieśmiała, ale wydawała się szczęśliwa. Z czasem jednak coś zaczęło się psuć. Coraz częściej słyszałam podniesione głosy zza ściany, kiedy przychodzili do mnie na obiad. Michał narzekał na jej pracę — była nauczycielką w podstawówce i często zostawała po godzinach. Magda z kolei mówiła, że Michał jest nieobecny, zamknięty w sobie.

Pewnego wieczoru Magda przyszła do mnie sama. Miała zaczerwienione oczy i drżące ręce.

— Pani Jadwigo… — zaczęła niepewnie. — Ja już nie wiem, co robić. Michał… on mnie nie słucha. Wszystko jest ważniejsze ode mnie.

Siedziałyśmy przy stole do późna. Słuchałam jej żali i próbowałam tłumaczyć Michała — że jest zmęczony, że dużo pracuje, że może trzeba mu dać trochę czasu. Magda kiwała głową, ale widziałam, że nie przekonuję jej ani trochę.

Od tamtej pory coraz częściej stawałam się mediatorką między nimi. Michał dzwonił do mnie z pracy:

— Mamo, pogadaj z Magdą. Ona wszystko bierze do siebie!

Magda pisała do mnie SMS-y:

— Czy mogłaby pani porozmawiać z Michałem? On mnie ignoruje.

Zamiast odpoczywać na emeryturze, żyłam ich problemami. Przestałam spotykać się z koleżankami na brydża, bo zawsze mogło się coś wydarzyć. Odkładałam wizyty u lekarza — przecież musiałam być dostępna na telefon.

Wszystko pogorszyło się po narodzinach ich córki, Zosi. Michał był dumny jak paw, ale Magda popadła w przygnębienie. Często płakała bez powodu, a ja starałam się ją wspierać jak tylko mogłam.

— Mamo, ona chyba sobie nie radzi — mówił Michał szeptem.

— Magdo, musisz odpocząć — powtarzałam jej codziennie.

Ale ona tylko kiwała głową i zamykała się w sobie coraz bardziej.

Pewnego dnia znalazłam ją w łazience, skuloną na podłodze.

— Nie dam rady… Nie dam rady… — powtarzała przez łzy.

Objęłam ją i płakałyśmy razem. Zadzwoniłam wtedy do Michała i kazałam mu wrócić do domu natychmiast.

— Mamo! Przesadzasz! — krzyczał przez telefon. — Zawsze robisz z igły widły!

To był pierwszy raz, kiedy poczułam się zupełnie bezradna. Przecież chciałam tylko pomóc.

Z czasem zaczęli coraz rzadziej przychodzić do mnie na obiady. Michał był rozdrażniony, Magda milcząca. Zosia rosła jak na drożdżach, ale coraz rzadziej widywałam ją u siebie.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka:

— Jadwiga, widziałam twojego syna z walizką… Czy wszystko u was w porządku?

Serce mi stanęło. Zadzwoniłam do Michała — nie odbierał. Do Magdy — cisza. Przez całą noc nie zmrużyłam oka.

Następnego dnia zjawił się u mnie Michał.

— Wyprowadzam się — powiedział bez emocji. — To już koniec.

Patrzyłam na niego i nie poznawałam własnego dziecka.

— Michał… przecież możecie to naprawić! Musicie rozmawiać!

— Mamo! Ty nic nie rozumiesz! Zawsze musisz być między nami! Może gdybyś się nie wtrącała… — urwał i wyszedł trzaskając drzwiami.

Zostałam sama w pustym mieszkaniu. Przez kilka dni nie jadłam, nie spałam. Czułam się winna wszystkiemu: ich kłótniom, rozstaniu… Może rzeczywiście za bardzo chciałam ich uratować? Może powinnam była pozwolić im samym rozwiązywać swoje problemy?

Po kilku tygodniach zadzwoniła Magda.

— Pani Jadwigo… Chciałam tylko powiedzieć… Dziękuję za wszystko. Ale muszę nauczyć się żyć sama.

Rozłączyła się szybko. Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.

Dziś siedzę przy tym samym stole co zawsze i patrzę na zdjęcia Michała i Zosi. Czasem dzwonią — rzadko, ale jednak. Uczę się żyć dla siebie: chodzę na spacery po Łazienkach, spotykam się z sąsiadkami na kawie.

Ale wciąż zadaję sobie pytanie: czy można kochać za bardzo? Czy pomagając innym można zgubić siebie? Może czasem największą miłością jest pozwolić odejść?