Moja matka oddała spadek swojej siostrze. Czy wybaczyłam jej tę decyzję?

– Mamo, jak mogłaś to zrobić? – mój głos drżał, a łzy cisnęły się do oczu. Stałyśmy w kuchni, tej samej, w której jako dziecko uczyłam się lepić pierogi. Teraz jednak czułam się jak obca wśród własnych wspomnień.

Mama patrzyła na mnie długo, jakby szukała słów, które mogłyby złagodzić mój gniew. – Kasiu, to nie było łatwe. Elwira… ona całe życie była sama. Potrzebuje tego domu bardziej niż my.

Zacisnęłam pięści. – A my? Ja i Anka? My nie potrzebujemy? Przecież obie z mężami tkwimy w tych ciasnych mieszkaniach u teściów, dusimy się kredytami! Czy naprawdę nie widzisz, jak bardzo nam by się przydał ten dom?

Mama spuściła wzrok. – Wiem, kochanie. Ale Elwira… – urwała, a ja poczułam, jak narasta we mnie fala rozczarowania.

To był dom moich dziadków. Dom, w którym każda cegła miała swoją historię. Kiedy dziadek zmarł, wszyscy czekali na decyzję mamy – była najstarsza, to jej należał się spadek. Ale ona, bez słowa konsultacji z nami, podpisała dokumenty i oddała wszystko cioci Elwirze.

Przez kolejne tygodnie nie potrafiłam rozmawiać z mamą bez wyrzutów. Nawet Anka, zwykle spokojna i wyrozumiała, tym razem nie kryła żalu:

– Mama zawsze stawia innych ponad nas. Zawsze! – rzuciła pewnego wieczoru przez telefon. – A my? Znowu musimy radzić sobie same.

Mój mąż, Tomek, próbował mnie uspokoić:

– Kasia, może twoja mama miała powód? Może Elwira naprawdę tego potrzebuje?

Ale ja nie chciałam słuchać. W głowie miałam tylko obrazy: nasze dzieci bawiące się w ogrodzie dziadków, rodzinne święta przy dużym stole… Wszystko to przepadło przez jedną decyzję.

Pewnego dnia zadzwoniła ciocia Elwira.

– Kasiu… wiem, że jesteście złe. Chciałam tylko powiedzieć, że jeśli będziecie chciały przyjechać z dziećmi na wakacje, dom jest dla was otwarty.

Nie odpowiedziałam od razu. W słuchawce słyszałam jej cichy oddech. – Dziękuję – powiedziałam w końcu chłodno.

Z czasem zaczęły do mnie docierać plotki: Elwira zachorowała. Nowotwór. Sama, bez dzieci, bez męża. Mama codziennie jeździła do niej do szpitala, gotowała obiady, sprzątała dom.

– Widzisz? – powiedziała mi kiedyś Anka. – Może mama wiedziała więcej niż my.

Ale ja wciąż nie potrafiłam wybaczyć. Każda rata kredytu była dla mnie przypomnieniem straconej szansy.

Wszystko zmieniło się pewnej soboty. Tomek wrócił z pracy wcześniej i zobaczył mnie płaczącą w łazience.

– Kasia… nie możesz tak żyć. To cię niszczy. Porozmawiaj z mamą jeszcze raz.

Zadzwoniłam do niej tego samego wieczoru.

– Mamo… czy ty naprawdę uważasz, że dobrze zrobiłaś?

Po drugiej stronie długo panowała cisza.

– Kasiu… kiedy byłam młoda, Elwira uratowała mi życie. Ojciec był wtedy okrutny… Ona zabrała mnie do siebie na kilka miesięcy. Gdyby nie ona… nie wiem, co by się ze mną stało. Teraz ona jest sama i chora. Ja już mam was – ciebie i Ankę. Mam wnuki. Mam miłość. Ona nie ma nikogo.

Zaniemówiłam. Nigdy wcześniej mi o tym nie powiedziała.

– Przepraszam – wyszeptałam.

Od tamtej rozmowy zaczęłam patrzeć na wszystko inaczej. Pojechałam z dziećmi do cioci Elwiry na weekend. Było cicho i spokojnie. Elwira siedziała na werandzie owinięta kocem.

– Kasiu… dziękuję, że przyjechałaś – powiedziała cicho. – Ten dom zawsze miał być dla rodziny.

Dzieci biegały po ogrodzie, śmiejąc się głośno. Przez chwilę poczułam coś na kształt szczęścia.

Kiedy Elwira zmarła kilka miesięcy później, zostawiła dom mamie z zapisem: „Dla mojej siostry i jej wnuków”.

Siedziałam wtedy z mamą przy stole i płakałyśmy razem.

– Widzisz, Kasiu? Czasem trzeba coś oddać, żeby dostać więcej niż się spodziewało – powiedziała mama.

Dziś mieszkamy w tym domu razem z Anką i naszymi rodzinami. Kredyty spłacamy powoli, ale mamy siebie i miejsce pełne wspomnień.

Często wracam myślami do tamtych dni pełnych żalu i gniewu. Czy warto było tyle czasu tracić na pretensje? Czy potrafimy docenić to, co mamy – zanim będzie za późno?