Gdy wszystko się wali – historia Danuty z Podlasia

– Marek, powiedz mi prawdę. Czy ty naprawdę chcesz odejść? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć spokojnie. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, tym samym, przy którym przez lata piliśmy poranną kawę i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. Teraz cisza między nami była cięższa niż kiedykolwiek.

Marek spuścił wzrok. Jego dłonie nerwowo bawiły się obrączką, którą nosił od 35 lat. – Danusiu… Ja już nie potrafię tak żyć. Przepraszam.

To słowo – przepraszam – rozbrzmiało w mojej głowie jak wyrok. Przepraszam za co? Za te wszystkie lata? Za to, że nagle przestałam być dla niego ważna? Za to, że ktoś inny pojawił się w jego życiu?

Nie chciałam wierzyć w plotki, które docierały do mnie od sąsiadek. W małym miasteczku na Podlasiu nic nie da się ukryć. Najpierw były tylko ciche szepty: „Widziałam Marka z tą nową z urzędu…”, „Podobno często razem wychodzą po pracy…”. Odpędzałam te myśli, tłumaczyłam sobie, że ludzie zawsze coś wymyślą. Ale kiedy znalazłam w jego telefonie wiadomości – czułe słowa, których nie kierował do mnie – świat mi się zawalił.

Przez kilka dni chodziłam jak w transie. Gotowałam obiad, podlewałam kwiaty na balkonie, rozmawiałam przez telefon z córką, która mieszka w Białymstoku. Wszystko jakby poza mną. W nocy nie mogłam spać. Wpatrywałam się w sufit i próbowałam zrozumieć: kiedy to się stało? Kiedy przestaliśmy być dla siebie ważni?

Marek coraz częściej wracał późno do domu. Tłumaczył się pracą, zmęczeniem, spotkaniami z kolegami. Ale ja już wiedziałam. Czułam to w każdym jego spojrzeniu, w każdym geście. Był obcy.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i zapytałam wprost:
– Marek, czy ty kogoś masz?

Zamilkł na chwilę, a potem skinął głową. – Tak, Danusiu. Przepraszam.

Poczułam się tak, jakby ktoś wyciągnął mi ziemię spod nóg. Przez 35 lat byliśmy razem – razem budowaliśmy dom, wychowywaliśmy dzieci, przeżywaliśmy radości i smutki. Myślałam, że jesteśmy nierozłączni.

Następnego dnia zadzwoniła do mnie nasza córka, Kasia.
– Mamo, co się dzieje? Tata dzwonił do mnie…

Nie potrafiłam powstrzymać łez. Opowiedziałam jej wszystko. Kasia była wściekła na ojca, ale też próbowała mnie pocieszyć:
– Mamo, jesteś silna. Poradzisz sobie. Przyjedź do mnie na kilka dni.

Ale ja nie chciałam uciekać. To był mój dom. Nasz dom.

Przez kolejne tygodnie Marek coraz częściej nocował poza domem. W końcu powiedział mi wprost:
– Chcę rozwodu.

Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne. Rozwód po tylu latach? Co ja teraz zrobię? Mam 60 lat, a świat nagle stał się obcy i zimny.

Sąsiedzi zaczęli szeptać za moimi plecami. W sklepie pani Zosia patrzyła na mnie ze współczuciem, a pan Janek z sąsiedztwa udawał, że mnie nie widzi. Czułam się upokorzona i samotna jak nigdy wcześniej.

Najgorsze były wieczory. Siadałam w pustym salonie i patrzyłam na zdjęcia z dawnych lat: ślubne fotografie, uśmiechnięte twarze dzieci, wspólne wakacje nad morzem. Czy to wszystko było kłamstwem? Czy Marek naprawdę nigdy mnie nie kochał?

Zaczęły wracać wspomnienia: pierwsze randki pod starym dębem za miastem, wspólne spacery po lesie jesienią, śmiech dzieci bawiących się w ogrodzie…

Pewnego dnia odwiedziła mnie sąsiadka Ania.
– Danusiu, wiem, że ci ciężko… Ale może powinnaś pomyśleć o sobie? Zawsze byłaś dla wszystkich – dla Marka, dla dzieci… Może teraz czas zadbać o siebie?

Te słowa długo dźwięczały mi w uszach. Może rzeczywiście nigdy nie myślałam o sobie? Zawsze byłam żoną, matką, gospodynią domu… A kim jestem teraz?

Zaczęłam wychodzić na długie spacery po okolicy. Odkrywałam na nowo miejsca, które znałam od lat – stary młyn nad rzeką, polanę za lasem, cichy cmentarz na wzgórzu. Czułam ból i żal, ale też coś jeszcze – dziwną ulgę. Jakby zrzucić z ramion ciężar oczekiwań innych.

Kasia przyjechała do mnie na weekend.
– Mamo, może zamieszkasz ze mną w Białymstoku? Tam łatwiej będzie ci zacząć od nowa.

Ale ja nie chciałam opuszczać swojego świata. Nawet jeśli był pełen bolesnych wspomnień.

Rozwód stał się faktem. Podpisałam papiery bez łez – chyba już wszystkie wypłakałam wcześniej.

Teraz uczę się żyć na nowo. Sama robię zakupy, sama piję poranną kawę przy kuchennym stole. Czasem czuję pustkę tak wielką, że aż boli fizycznie. Ale czasem pojawia się też nadzieja – że jeszcze coś dobrego przede mną.

Czy można zacząć od nowa mając 60 lat? Czy można jeszcze uwierzyć w siebie po tylu latach życia dla innych?

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: kim jestem bez Marka? Czy potrafię być szczęśliwa sama ze sobą?

Może właśnie teraz nadszedł czas, by znaleźć odpowiedź.