Moje wnuki nie widują świeżych owoców, a ja wydaję fortunę na karmę dla kotów – czy jestem złą babcią?
– Znowu kupiłaś tę drogą karmę dla kotów, mamo? – głos Marty, mojej synowej, rozbrzmiał w kuchni jak ostrze noża. Stałam przy zlewie, myjąc miseczki po śniadaniu, kiedy weszła z naręczem pustych siatek po zakupach. – Wiesz, że dzieci od tygodnia nie jadły świeżych owoców?
Zamarłam. Woda lała się dalej, szumiąc jakby chciała zagłuszyć jej słowa. Spojrzałam na Martę, a potem na mojego kota, Felka, który właśnie przeciągał się na parapecie. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć jej, że to nie moja wina, że owoce są takie drogie, a emerytura taka mała. Ale zanim zdążyłam się odezwać, Marta już kontynuowała:
– Może zamiast wydawać tyle na te twoje futrzaki, kupiłabyś dzieciom trochę jabłek albo bananów? – Jej głos drżał od złości i zmęczenia.
Poczułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym. Ale przecież to ja przez lata dbałam o dom, o mojego syna Pawła, o Martę, kiedy była w ciąży i nie mogła wstać z łóżka. To ja gotowałam obiady, prałam pieluchy i nosiłam zakupy na czwarte piętro bez windy. Teraz zostały mi tylko koty i cisza w mieszkaniu.
– Marto, ja… – zaczęłam niepewnie. – Przecież zawsze staram się coś przynieść dzieciom. Ostatnio kupiłam im jogurty i chrupki…
– Jogurty! – przerwała mi z goryczą. – Ale nie owoce. A Felek dostaje łososia z puszki za dwadzieścia złotych.
Felek spojrzał na mnie wielkimi oczami, jakby rozumiał całą sytuację. Przyszedł do mnie trzy lata temu, kiedy Paweł wyprowadził się do nowego mieszkania z Martą i dziećmi. Zostałam sama w trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Cisza była nie do zniesienia. Felek i jego siostra Kicia uratowały mnie przed samotnością.
– Mamo, nie rozumiesz? – Marta ściszyła głos. – Dzieci pytają, czemu babcia bardziej kocha koty niż ich.
Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Przecież kocham moje wnuki! Ale czy to znaczy, że mam przestać dbać o koty? One mają tylko mnie.
– To nieprawda… – wyszeptałam. – Po prostu…
– Po prostu co? – Marta patrzyła na mnie z wyrzutem.
Nie umiałam odpowiedzieć. Przypomniałam sobie czasy, kiedy Paweł był mały i też musiałam wybierać: nowa kurtka dla niego czy lepsze jedzenie dla nas obu? Zawsze wybierałam jego. Teraz mam prawo zadbać o siebie i swoje zwierzęta?
Wieczorem Paweł zadzwonił.
– Mamo, Marta mówiła, że była dziś u ciebie…
– Tak – odpowiedziałam cicho.
– Wiesz… dzieci naprawdę rzadko jedzą owoce ostatnio. Może mogłabyś czasem zamiast tej karmy kupić im coś zdrowego?
– Pawle… – głos mi się załamał. – Ja naprawdę staram się jak mogę. Ale koty… one są całym moim światem teraz.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Rozumiem cię, mamo. Ale dzieci też cię potrzebują.
Odkładając słuchawkę, poczułam się rozdarta na pół. Z jednej strony wnuki – moje serce i duma. Z drugiej – Felek i Kicia, którzy czekają na mnie każdego ranka pod drzwiami sypialni.
Następnego dnia poszłam do sklepu. Stałam przed półką z owocami i patrzyłam na ceny: jabłka po 7 zł za kilogram, banany po 9 zł… W ręku ściskałam dwadzieścia złotych – tyle samo, ile kosztuje puszka ulubionej karmy Felka.
Wróciłam do domu z siatką jabłek i bananów. Koty patrzyły na mnie z wyrzutem, bo tym razem dostały tańszą karmę. Wieczorem zaniosłam owoce do Pawła i Marty.
– Dziękuję, mamo – powiedziała Marta bez entuzjazmu.
Wnuki rzuciły się na owoce jakby to były cukierki. Patrzyłam na nich z mieszanką radości i smutku.
Przez kolejne dni próbowałam dzielić pieniądze sprawiedliwie: trochę dla kotów, trochę dla wnuków. Ale zawsze ktoś był niezadowolony. Koty miauczały przy pustych miskach, Marta patrzyła na mnie z wyrzutem.
Pewnego wieczoru usiadłam przy oknie z herbatą i patrzyłam na rozświetlone okna bloków naprzeciwko. Czy naprawdę jestem złą babcią? Czy muszę wybierać między miłością do zwierząt a rodziną?
Czasem myślę: czy ktoś zrozumie kobietę, która przez całe życie dawała innym wszystko, a teraz chce zadbać choć trochę o siebie? Czy naprawdę musimy wybierać między tymi, których kochamy?