Miłość na rozdrożu: Jak walka o spadek prawie zniszczyła nasze życie

— Nie podpiszę tego! — głos Antka odbił się echem od ścian kuchni, a ja aż drgnęłam. Siedziałam przy stole, ściskając w dłoniach kubek z zimną już herbatą. Przez okno wpadało blade światło marcowego popołudnia, ale w naszym mieszkaniu było ciemniej niż zwykle.

— Antek, ona nie odpuści. — Próbowałam mówić spokojnie, choć w środku czułam, jak narasta we mnie panika. — Twoja mama nie żartuje. Jeśli pójdziesz z nią do sądu, to wszystko się przeciągnie. Nie mamy na to pieniędzy…

Spojrzał na mnie wzrokiem pełnym bólu i uporu. — To mieszkanie zostawił mi ojciec. Ona nigdy go nie szanowała, a teraz chce połowę? Po tym wszystkim?

Wiedziałam, że nie chodzi tylko o pieniądze. W tej rodzinie wszystko było skomplikowane. Antek dorastał między kłótniami rodziców, a ja — cóż, ja nie miałam nic. Moja matka zmarła, gdy miałam dziewięć lat, ojciec pił i znikał na całe tygodnie. Przetrwałam dzięki babci i własnej sile. Kiedy poznałam Antka na studiach w Krakowie, wydawało mi się, że los wreszcie się do mnie uśmiechnął.

Ale szczęście nie trwało długo. Kiedy ojciec Antka zmarł nagle na zawał, zostawił mu w testamencie dwupokojowe mieszkanie na osiedlu w Nowej Hucie. Myśleliśmy, że to początek naszego wspólnego życia — własny kąt, bez kredytów i wiecznego strachu o czynsz. Zaczęliśmy planować ślub.

A potem przyszła Valentina.

Pamiętam dzień, kiedy przyszła do nas z listem od prawnika. Była ubrana jak zawsze — elegancko, z perfekcyjnym makijażem i chłodnym uśmiechem na ustach.

— To nieporozumienie — powiedziała spokojnie, wręczając Antkowi kopertę. — Twój ojciec był chory. Nie wiedział, co robi. Mieszkanie należy się mnie w połowie.

Antek zbladł. Ja czułam tylko wstyd i bezsilność. Wiedziałam, że nie mamy szans w starciu z jej pieniędzmi i znajomościami.

Rozpoczęła się batalia sądowa. Każdy dzień był jak walka o przetrwanie. Zamiast cieszyć się narzeczeństwem, liczyliśmy każdy grosz na adwokata i zastanawialiśmy się, czy będziemy mieli gdzie mieszkać za pół roku.

— Może powinniśmy odpuścić? — powiedziałam pewnej nocy, kiedy leżeliśmy obok siebie w łóżku, a ja nie mogłam zasnąć ze stresu.

Antek odwrócił się do mnie plecami. — Ty nic nie rozumiesz. To nie chodzi tylko o mieszkanie. Ona zawsze musiała mieć ostatnie słowo.

Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi: rachunki, zakupy, nawet o to, kto wyniesie śmieci. Czułam, jak coś między nami pęka.

Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej i usłyszałam rozmowę Antka przez telefon:

— Mamo, proszę cię… Nie rób tego nam… Tak, wiem… Ale Naomi nie ma z tym nic wspólnego… — Jego głos załamał się.

Weszłam do pokoju i spojrzałam mu prosto w oczy.

— Jeśli to przez mnie twoja matka chce cię ukarać, to może powinnam odejść?

Zamilkł na chwilę, po czym podszedł i mocno mnie przytulił.

— Nie zostawiaj mnie. Jesteś jedyną osobą, której mogę ufać.

Ale nawet ta bliskość nie wystarczała na długo. Sądowe rozprawy ciągnęły się miesiącami. Valentina wynajęła najlepszego adwokata w Krakowie. My musieliśmy pożyczać pieniądze od znajomych i rezygnować ze wszystkiego: wyjść do kina, prezentów na urodziny, nawet planów na podróż poślubną.

Moja babcia próbowała mnie pocieszać:

— Dziecko, rodzina to najgorszy wróg człowieka. Ale jeśli kochasz Antka, przetrwacie wszystko.

Czasem miałam ochotę rzucić to wszystko i wrócić do babci do małego miasteczka pod Tarnowem. Ale wiedziałam, że jeśli odejdę teraz, już nigdy nie będę szczęśliwa.

W końcu nadszedł dzień ostatniej rozprawy. Siedzieliśmy na korytarzu sądu — ja, Antek i jego matka po drugiej stronie ławki. Patrzyła na nas z wyższością i chłodem.

Wyrok był kompromisem: mieszkanie miało zostać sprzedane, a pieniądze podzielone po połowie.

Wyszliśmy z sądu w milczeniu. Antek płakał pierwszy raz odkąd go znałam.

— Przepraszam — wyszeptał. — Zawiodłem cię.

Objęłam go mocno.

— Nie mieszkanie jest domem. Dom to my.

Musieliśmy zacząć od nowa — wynająć kawalerkę na obrzeżach miasta, liczyć każdy grosz jeszcze bardziej niż wcześniej. Ale coś się zmieniło: byliśmy razem przeciwko całemu światu.

Dziś patrzę na Antka i wiem jedno: rodzina potrafi zranić bardziej niż obcy ludzie. Ale czy warto walczyć o majątek kosztem miłości? Czy można odbudować zaufanie po zdradzie najbliższych?

Czasem pytam siebie: ile jesteśmy w stanie poświęcić dla siebie nawzajem? I czy naprawdę dom to tylko cztery ściany?