„Teściowa nie jest taka zła, jak myślałem” – Historia Marka, który musiał wybrać między żoną a własnym spokojem
— Marek, ile razy mam ci powtarzać, żebyś nie zostawiał tych brudnych kubków w zlewie?! — głos Ani przeszył ciszę naszego mieszkania jak nóż. Stałem w kuchni, z ręką zawieszoną nad kranem, a w głowie miałem tylko jedno: „Znowu zaczyna”.
Nie odpowiedziałem. Po prostu odwróciłem się na pięcie i wyszedłem na klatkę schodową. Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz, ale to było lepsze niż duszna atmosfera w domu. Zszedłem po schodach, przeszedłem przez podwórko i usiadłem na ławce w parku. W dłoni ściskałem bułkę z wczoraj, którą kupiłem rano w pobliskiej piekarni. Była twarda jak kamień, ale nie miałem ochoty wracać do domu.
Patrzyłem na gołębie, które kręciły się wokół moich nóg. Były głodne tak samo jak ja — nie tylko chleba, ale i spokoju. W mojej głowie kłębiły się myśli: „Jak to się stało, że moje życie tak wygląda? Przecież kiedyś byliśmy szczęśliwi”.
Ania była moją pierwszą miłością. Poznaliśmy się na studiach, zakochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Była piękna, inteligentna, pełna pasji. Ale z czasem coś się zmieniło. Każda drobnostka stawała się powodem do kłótni. Ostatnio coraz częściej łapałem się na tym, że wolę zostać dłużej w pracy niż wracać do domu.
Najgorsze było to, że nie miałem z kim o tym porozmawiać. Moi rodzice mieszkali daleko, przyjaciele rozjechali się po świecie. Została tylko teściowa — pani Halina. Zawsze wydawała mi się surowa i chłodna. Kiedy przychodziła do nas w odwiedziny, czułem się jak uczeń na dywaniku u dyrektora.
Tego dnia Ania zadzwoniła do niej zaraz po moim wyjściu:
— Mamo, Marek znowu mnie ignoruje! Nie mogę już z nim wytrzymać!
Nie wiedziałem o tej rozmowie aż do wieczora. Wróciłem do mieszkania późno, mając nadzieję, że Ania już śpi. Ale w salonie czekały na mnie dwie kobiety — żona i jej matka.
— Marek, usiądź — powiedziała pani Halina tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Usiadłem na brzegu kanapy, czując się jak oskarżony przed sądem.
— Co tu się dzieje? — zaczęła teściowa. — Ania płacze przez ciebie co drugi dzień. Ty uciekasz z domu. Myślisz, że to jest normalne małżeństwo?
Zacisnąłem dłonie w pięści. Chciałem coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
— Mamo, on mnie nie słucha! — Ania zaczęła płakać.
— A ty ją słuchasz? — zwróciła się do mnie Halina. — Powiedz szczerze.
Spojrzałem jej prosto w oczy. Po raz pierwszy od dawna poczułem, że ktoś naprawdę chce mnie wysłuchać.
— Próbuję… Ale mam wrażenie, że cokolwiek zrobię, jest źle. Że nigdy nie będę wystarczający.
Pani Halina westchnęła ciężko.
— Aniu, ty też nie jesteś bez winy. Pamiętasz, jak twój ojciec zostawiał skarpetki na podłodze? Ile razy płakałaś przez to? A jednak byliśmy razem przez trzydzieści lat.
Ania spojrzała na matkę z niedowierzaniem.
— Ale mamo…
— Nie ma żadnego „ale”. Małżeństwo to nie bajka. To codzienna walka o kompromis. Ty chcesz mieć wszystko po swojemu, Marek ucieka przed problemami. Jeśli tak dalej pójdzie, zostaniecie sami — i wtedy zobaczycie, co to znaczy prawdziwa samotność.
Zapadła cisza. Siedzieliśmy tak przez dłuższą chwilę.
— Co mamy zrobić? — zapytałem cicho.
Pani Halina spojrzała na nas surowo.
— Zacznijcie ze sobą rozmawiać. Bez krzyków i pretensji. Może spróbujcie terapii? Albo chociaż wyjdźcie razem na spacer bez telefonów.
Nie spodziewałem się takiej reakcji po teściowej. Myślałem, że stanie po stronie córki i każe mi się wynosić z mieszkania. Tymczasem ona… próbowała nas pogodzić.
Przez kolejne dni było ciężko. Każda rozmowa kończyła się spięciem albo milczeniem. Ale coś się zmieniło — Ania zaczęła mnie słuchać. Ja też starałem się mówić o swoich uczuciach zamiast tłumić je w sobie.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole i zaczęliśmy rozmawiać o wszystkim: o pracy, o marzeniach z młodości, o tym, czego nam brakuje w naszym związku.
— Wiesz… — powiedziała Ania cicho — czasem mam wrażenie, że cię tracę.
— Ja też tak czuję — odpowiedziałem szczerze.
Przytuliliśmy się po raz pierwszy od wielu tygodni.
Teściowa odwiedzała nas rzadziej, ale za każdym razem pytała: „Jak wam idzie?”. Czułem wdzięczność i… pewien rodzaj wstydu. Przez lata widziałem w niej przeciwnika, a ona okazała się jedyną osobą, która potrafiła nas zatrzymać przed katastrofą.
Minęło kilka miesięcy. Nie jesteśmy idealni — kłócimy się nadal o drobiazgi, ale potrafimy już rozmawiać bez ranienia siebie nawzajem. Czasem spotykam panią Halinę na rynku i uśmiechamy się do siebie porozumiewawczo.
Siedząc dziś na tej samej ławce w parku, myślę: „Może teściowa nie jest taka zła?”.
Czy naprawdę musimy przechodzić przez kryzys, żeby docenić tych, którzy próbują nam pomóc? Ilu z nas widzi w rodzinie tylko źródło problemów zamiast wsparcia?