Drzwi, które się zamknęły, i okno, które otworzyłam: Historia Zofii

Drzwi trzasnęły tak głośno, że aż podskoczyłam. „Zasługuję na więcej” – Marek rzucił przez ramię, nie patrząc mi w oczy. Stałam w pustym salonie, ściskając w dłoni jego obrączkę. Przez chwilę miałam wrażenie, że to nie dzieje się naprawdę. Że zaraz wróci, przeprosi, powie, że to był tylko głupi żart. Ale wiedziałam, że nie wróci. Po 25 latach małżeństwa mój świat rozpadł się na kawałki.

Patrzyłam na zdjęcia na komodzie: nasza pierwsza wspólna Wigilia, wakacje w Jastarni, uśmiechnięte twarze dzieci. Wszystko wydawało się takie odległe, jakby należało do kogoś innego. W głowie dudniło mi pytanie: „Co zrobiłam źle?”. Czy to przez te kilogramy, które przybyły po czterdziestce? Przez zmarszczki wokół oczu? Przez to, że już nie śmiałam się tak często jak kiedyś?

Telefon zadzwonił. To była Ania, nasza córka.

– Mamo? Tata właśnie do mnie dzwonił… – Jej głos był cichy i niepewny.
– Wiem, Aniu. Wyszedł. – Głos mi zadrżał.
– Jak to… wyszedł? – usłyszałam szloch po drugiej stronie.
– Po prostu… odszedł. Do tej… – nie mogłam dokończyć.

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Sąsiadka, pani Halina, przyniosła mi rosół i ciasto drożdżowe.

– Zosiu, głowa do góry. Marek to nie pierwszy taki. Dasz sobie radę – poklepała mnie po ramieniu.

Ale ja nie chciałam być dzielna. Chciałam tylko cofnąć czas.

Najgorsze były wieczory. Siadałam na kanapie i słuchałam ciszy. Czasem płakałam tak głośno, że aż bolała mnie głowa. Innym razem patrzyłam w okno i wyobrażałam sobie Marka z tą młodą kobietą – Magdą, sekretarką z jego pracy. Miała 32 lata i uśmiech jak z reklamy pasty do zębów.

Po miesiącu Ania przyjechała do mnie z wnuczką, Hanią.

– Mamo, musisz coś ze sobą zrobić. Nie możesz tak siedzieć całymi dniami – powiedziała stanowczo.
– A co mam robić? – zapytałam bezradnie.
– Zacznij żyć dla siebie. Idź na jogę, zapisz się na kurs tańca…

Westchnęłam ciężko. Ale jej słowa zapadły mi w pamięć.

Kilka dni później zobaczyłam ogłoszenie na tablicy pod blokiem: „Klub Seniora zaprasza na spotkania”. Pomyślałam: co mi szkodzi? Poszłam.

W sali pachniało kawą i ciastkami. Było tam kilkanaście osób – większość kobiet, ale też kilku mężczyzn. Usiadłam z boku i słuchałam rozmów o wnukach, chorobach i przepisach na szarlotkę. Czułam się obco, ale jednocześnie… bezpiecznie.

Po spotkaniu podszedł do mnie pan Janek.

– Pani Zosiu, prawda? Jestem Janek. Też niedawno zostałem sam – powiedział cicho.
– Miło mi… chociaż okoliczności raczej smutne – uśmiechnęłam się blado.
– Wie pani… życie potrafi zaskoczyć nawet po siedemdziesiątce – mrugnął porozumiewawczo.

Zaczęliśmy rozmawiać coraz częściej. O wszystkim: o polityce, o dzieciach, o tym, jak bardzo boli samotność po tylu latach wspólnego życia z kimś innym. Janek był wdowcem od trzech lat. Miał ciepłe oczy i dłonie spracowane od pracy w ogrodzie.

Pewnego dnia zaprosił mnie na spacer nad Wisłę.

– Zosiu… czy ty też czasem boisz się przyszłości? – zapytał nagle.
– Cały czas się boję – odpowiedziałam szczerze.
– Ale przecież mamy jeszcze tyle do przeżycia…

Zatrzymał się i spojrzał mi prosto w oczy. Poczułam coś dziwnego – jakby ktoś zapalił we mnie światło po długiej nocy.

Nie wszystko było jednak takie proste. Kiedy powiedziałam Ani o Janku, zareagowała gwałtownie.

– Mamo! Przecież tata dopiero co odszedł! Jak możesz myśleć o kimś innym?!
– Aniu… ja nie chcę być sama do końca życia – próbowałam tłumaczyć.
– Ale to wszystko za szybko! Ludzie będą gadać…

Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przez kilka dni unikałam Janka. Siedziałam w domu i rozmyślałam: czy naprawdę robię coś złego? Czy mam prawo być szczęśliwa?

W końcu zadzwonił do mnie sam Marek.

– Zosiu… chciałem ci powiedzieć, że żałuję tego wszystkiego – jego głos był zmęczony.
– Teraz żałujesz? Kiedy już wszystko zniszczyłeś? – nie potrafiłam ukryć goryczy.
– Magda… ona mnie zostawiła. Zrozumiałem, jak bardzo cię skrzywdziłem.
– Marek… ja już nie jestem tą samą osobą – powiedziałam cicho.

Po tej rozmowie poczułam ulgę. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam się wolna od jego oczekiwań i pretensji.

Z Jankiem zaczęliśmy spędzać coraz więcej czasu razem: chodziliśmy do kina, jeździliśmy rowerami po lesie Kabackim, gotowaliśmy razem obiady. Odkrywałam świat na nowo – bez lęku i wstydu.

Pewnego wieczoru siedzieliśmy na ławce pod blokiem i patrzyliśmy na zachód słońca.

– Zosiu… czy myślisz, że jeszcze możemy być szczęśliwi? – zapytał Janek niepewnie.
– Myślę, że szczęście to decyzja – odpowiedziałam po chwili namysłu.

Ania w końcu zaakceptowała Janka. Zobaczyła, jak bardzo się zmieniłam: zaczęłam się uśmiechać, dbać o siebie, planować przyszłość. Nawet Hania polubiła „dziadka Janka”, który nauczył ją jeździć na rowerze bez bocznych kółek.

Czasem jeszcze wracam myślami do tamtego dnia, gdy Marek trzasnął drzwiami. Ale już nie czuję żalu ani gniewu. Czuję wdzięczność za to, że miałam odwagę zacząć od nowa.

Czy można znaleźć miłość po pięćdziesiątce? Czy warto ryzykować własne szczęście dla opinii innych? Może czasem trzeba pozwolić sobie na nowy początek…