„Wiem, że ratujesz świat, ale pozwól siostrze nakarmić własne dzieci u siebie” – dramat rodzinny w cieniu pustej lodówki

– Naprawdę, Zośka? Znowu? – Bartek stał w kuchni, trzymając w ręku pusty karton po mleku. Jego głos był ostry jak nóż, a spojrzenie zimne. – Wiesz, że ja też muszę coś jeść? Że nie jestem supermarketem?

Stałam w progu z dwójką dzieci przy nodze. Mały Staś tulił się do mojej spódnicy, a Hania patrzyła na strzępy chleba na blacie. W powietrzu wisiała cisza, którą przerywało tylko burczenie brzuchów.

– Przepraszam, Bartek… – zaczęłam cicho. – Ale nie miałam już nic w domu. Znowu nie przyszedł zasiłek. Dzieci są głodne.

Bartek westchnął ciężko i rzucił karton do kosza. – Wiem, że ratujesz świat, biegasz na te swoje wolontariaty i protesty, ale może czasem pomyśl o własnej rodzinie. Może pozwól siostrze nakarmić własne dzieci u siebie, co?

Zabolało. Bardziej niż głód. Przecież to nie tak miało być. Kiedyś byliśmy nierozłączni – ja i Bartek. On starszy, zawsze mnie bronił przed chłopakami z podwórka. Teraz patrzył na mnie jak na intruza.

– Nie jestem pasożytem – wyszeptałam, czując jak łzy napływają mi do oczu.

– A kto? – odburknął. – Może twoja teściowa? Bo twój mąż to już dawno się ulotnił.

Nie miałam siły się bronić. Marek odszedł dwa lata temu, zostawiając mnie z długami i dwójką dzieci. Od tamtej pory próbowałam wszystkiego: sprzątania, opieki nad starszymi, nawet szycia na zamówienie. Ale pieniędzy zawsze brakowało.

Bartek był inny. Informatyk, dobrze zarabiał, mieszkał w nowym bloku na obrzeżach Warszawy. Jego żona, Ania, patrzyła na mnie z ukosa, gdy tylko przekraczałam próg ich mieszkania.

– Zośka, nie możesz tak ciągle przychodzić – powiedziała cicho Ania, wychodząc z salonu. – My też mamy swoje wydatki.

– Wiem… – szepnęłam. – Ale dzieci…

– Może powinnaś poprosić o pomoc MOPS? Albo znaleźć coś stałego?

Zacisnęłam pięści. Jakby to było takie proste! Próbowałam już wszystkiego. Ale kto zatrudni samotną matkę z dwójką dzieci i długami?

Bartek spojrzał na mnie jeszcze raz i odwrócił wzrok.

– Dajcie mi chwilę – powiedziałam do dzieci i wyszłam na klatkę schodową.

Oparłam się o zimną ścianę i pozwoliłam łzom płynąć. Byłam zmęczona walką o każdy dzień. O każdy posiłek. O godność.

Przypomniałam sobie czasy, gdy byliśmy dziećmi. Mama zawsze powtarzała: „Rodzina to najważniejsze”. Ale co zrobić, gdy rodzina zaczyna się rozpadać przez biedę?

Telefon zadzwonił. To była mama.

– Zośka, wszystko w porządku?

– Tak, mamo… – skłamałam.

– Byłaś u Bartka?

– Tak…

– Nie kłóćcie się. On cię kocha, tylko czasem nie rozumie twojej sytuacji.

– Może to ja nie rozumiem jego…

Wróciłam do mieszkania Bartka po kilku minutach. Dzieci siedziały przy stole i jadły ostatnie kromki chleba z masłem orzechowym.

Bartek stał przy oknie i patrzył na szare blokowisko.

– Zośka… przepraszam – powiedział cicho. – Po prostu… czasem mam dość tego wszystkiego. Pracy, rachunków, twoich problemów…

– Ja też mam dość – odpowiedziałam szczerze. – Ale nie mogę przestać być matką.

Usiedliśmy razem przy stole. Przez chwilę nikt się nie odzywał.

– Może… mogę ci pomóc znaleźć jakąś pracę? – zaproponował Bartek po chwili.

– Próbowałam już tylu rzeczy…

– Ale może razem coś wymyślimy? Może Ania zna kogoś w przedszkolu? Albo ja popytam w firmie?

Spojrzałam na niego z wdzięcznością i nadzieją. Może jeszcze nie wszystko stracone?

Ale wiedziałam też, że to nie rozwiąże wszystkich problemów. Że jutro znów mogę obudzić się z pustą lodówką i głodnymi dziećmi.

Wieczorem wróciliśmy do naszego małego mieszkania na Pradze. Staś zasnął od razu, Hania tuliła się do mnie mocno.

– Mamo, czemu Bartek był zły?

– Bo czasem ludzie są zmęczeni… Ale on nas kocha.

Patrzyłam w ciemność i myślałam o przyszłości. Czy naprawdę jestem ciężarem dla rodziny? Czy mam prawo prosić o pomoc? A może powinnam po prostu zniknąć i nikomu nie przeszkadzać?

Może wy też kiedyś czuliście się jak intruz we własnej rodzinie? Jak długo można walczyć o godność i miłość najbliższych?