Zatracona radość. Historia Ewy z blokowiska

Wszystko zaczęło się od trzasku drzwi. Nie był to zwykły trzask – ten dźwięk rozciął moje życie na pół. Stałam w przedpokoju, trzymając w ręku ścierkę, a mój mąż, Marek, z walizką w dłoni, nawet nie spojrzał mi w oczy. „Nie wrócę” – rzucił przez ramię. „Mam dość tej biedy, twojego narzekania i tego wiecznego marazmu. Znalazłem kogoś innego.”

Zamarłam. Moje dzieci, Ola i Michał, wybiegły z pokoju. Ola miała wtedy dwanaście lat, Michał osiem. „Mamo, co się stało?” – zapytała Ola, a jej głos drżał. Nie potrafiłam odpowiedzieć. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść za Markiem i krzyczeć, błagać go, żeby został – ale nie mogłam zostawić dzieci samych. Zamiast tego usiadłam na podłodze i rozpłakałam się pierwszy raz od lat.

Tamtej nocy nie spałam. Wpatrywałam się w sufit, słuchając cichego szlochu Oli za ścianą i próbując nie myśleć o tym, jak zapłacę czynsz za nasze dwupokojowe mieszkanie na blokowisku w Gdańsku. Marek zostawił nas nie tylko bez siebie, ale i bez pieniędzy – jego pensja była głównym źródłem utrzymania.

Następnego dnia zadzwoniła moja matka. „Ewa, wiedziałam, że tak to się skończy! Zawsze byłaś za miękka dla niego!” – zaczęła bez cienia współczucia. „Może teraz wreszcie weźmiesz się w garść.”

– Mamo, nie teraz…
– A kiedy? Myślisz, że życie poczeka? Ola i Michał muszą jeść! – Jej słowa bolały bardziej niż odejście Marka.

Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak na polu minowym. Każdy dzień był walką: o pieniądze, o spokój dzieci, o własną godność. Pracowałam jako kasjerka w Biedronce na dwie zmiany, a wieczorami dorabiałam sprzątając klatki schodowe w sąsiednich blokach. Czasem wracałam tak zmęczona, że nie miałam siły nawet się wykąpać.

Ola zamknęła się w sobie. Przestała rozmawiać ze mną i z bratem, godzinami siedziała przed komputerem albo wychodziła z domu bez słowa. Michał zaczął moczyć się w nocy – wcześniej nigdy mu się to nie zdarzało. Czułam się bezsilna.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie siostra – Agata. „Ewa, musisz poprosić Marka o alimenty!”
– On nie odbiera moich telefonów…
– To idź do sądu! Nie możesz być taka naiwna! On sobie żyje z tą swoją nową panną, a ty tu harujesz jak wół!

Wiedziałam, że ma rację. Ale bałam się sądów, papierów, urzędów. Bałam się wszystkiego.

W pracy szefowa zaczęła patrzeć na mnie krzywo. „Ewa, ostatnio jesteś rozkojarzona. Klienci się skarżą.”
– Przepraszam… Mam trudny czas.
– Każdy ma trudny czas! Jak nie dasz rady, znajdę kogoś innego.

Wtedy po raz pierwszy poczułam prawdziwy strach – nie o siebie, ale o dzieci. Co będzie, jeśli stracę pracę? Jak zapłacę rachunki? Jak kupię Oli nowe buty na WF? Zaczęłam zbierać puszki po napojach i oddawać je do skupu.

W tym wszystkim najbardziej bolała mnie obojętność ludzi wokół. Sąsiadka z naprzeciwka – pani Halina – patrzyła na mnie z wyższością.
– No proszę, pani Ewa sama teraz… A taka była dumna z tego swojego Marka!

Czułam się upokorzona za każdym razem, gdy mijałam ją na klatce schodowej.

Pewnego wieczoru Ola wróciła do domu późno. Była blada i roztrzęsiona.
– Gdzie byłaś?!
– U koleżanki…
– Której?
– U Magdy.

Nie wierzyłam jej, ale nie miałam siły drążyć tematu. Następnego dnia zadzwoniła wychowawczyni ze szkoły:
– Pani Ewo, Ola ostatnio opuszcza lekcje… Czy wszystko w porządku?

Zawstydziłam się tak bardzo, że przez chwilę chciałam zapaść się pod ziemię.

W weekend odwiedziła nas matka. Przyniosła słoiki z ogórkami i bigos.
– Przynajmniej dzieci będą miały co jeść – rzuciła lodowato.

Ola przewróciła oczami i zamknęła się w pokoju.
– Widzisz? Nawet dzieci cię nie szanują! – syknęła matka.

Nie wytrzymałam.
– Mamo! Dość! Jeśli przyszłaś tylko po to, żeby mnie dobić, to lepiej już idź!

Matka spojrzała na mnie z pogardą i wyszła trzaskając drzwiami.

Po tej awanturze Michał rozpłakał się.
– Mamo… czy tata już nigdy nie wróci?

Objęłam go mocno i po raz pierwszy od dawna pozwoliłam sobie na łzy przy dzieciach.

Następne tygodnie były jeszcze trudniejsze. Marek przestał płacić rachunki za mieszkanie – okazało się, że kredyt hipoteczny był tylko na mnie. Dostałam pismo z banku: zaległość 3200 złotych. Zadzwoniłam do Marka:
– Marek… proszę cię… Pomóż mi chociaż z kredytem!
– To już nie mój problem – odpowiedział zimno.

Czułam jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.

W pracy zaczęły się plotki.
– Słyszałaś? Ewa została sama…
– Podobno Marek ma już nową kobietę…

Czułam się jak zwierzę wystawione na widok publiczny.

Któregoś dnia Ola przyszła do kuchni z podkrążonymi oczami.
– Mamo… ja już nie chcę tak żyć…
– Córeczko…
– Wszyscy się ze mnie śmieją w szkole… Mówią, że jesteśmy biedakami…

Serce mi pękło. Chciałam ją przytulić, ale uciekła do swojego pokoju.

Wieczorem zadzwoniła Agata:
– Ewa! Słuchaj! Znalazłam ci pracę u siebie w biurze! Może nie zarobisz kokosów, ale przynajmniej będziesz miała wolne popołudnia dla dzieci!

Zgodziłam się bez namysłu. Rzuciłam kasę w Biedronce i zaczęłam pracować jako pomoc biurowa w firmie Agaty. Było ciężko – musiałam nauczyć się obsługi komputera od podstaw – ale przynajmniej mogłam odbierać Michała ze szkoły i być bliżej Oli.

Z czasem zaczęliśmy odbudowywać nasze życie. Michał zapisał się na piłkę nożną – trener pozwolił mu trenować za darmo po rozmowie ze mną. Ola powoli otwierała się przede mną; pewnego wieczoru przyszła do mnie do łóżka i położyła głowę na moim ramieniu.
– Mamo… przepraszam za wszystko…
– Nie masz za co przepraszać…
– Kocham cię…

Poczułam wtedy coś dziwnego: jakby przez chwilę wróciła do mnie radość życia.

Ale los nie był dla nas łaskawy do końca. Pewnego dnia dostałam wezwanie do sądu – Marek chciał odebrać mi dzieci. Twierdził, że nie radzę sobie finansowo i psychicznie.

Przez kilka tygodni żyliśmy w strachu. Ola zaczęła mieć ataki paniki; Michał przestał mówić do ojca przez telefon.

W sądzie Marek patrzył na mnie z pogardą.
– Pani Ewo – powiedziała sędzina – czy jest pani w stanie zapewnić dzieciom godne warunki?
– Robię wszystko co mogę…
– To za mało! – krzyknął Marek.

Wtedy pierwszy raz odważyłam się spojrzeć mu prosto w oczy.
– Może nie mam pieniędzy ani nowego samochodu jak ty… Ale mam serce dla tych dzieci! I nigdy ich nie zostawię!

Sędzina przyznała mi opiekę nad dziećmi. Po rozprawie Ola rzuciła mi się na szyję i płakałyśmy razem przez długie minuty.

Dziś mija dwa lata od tamtego trzasku drzwi. Nie jestem już tą samą Ewą co kiedyś – jestem silniejsza, choć czasem nadal boję się przyszłości. Czasem pytam siebie: czy można odzyskać radość życia po takim upadku? Czy wy też kiedyś czuliście się tak bezradni? Jak sobie poradziliście?