Kiedy odchodzisz, zostawiasz za sobą więcej niż tylko dom: Opowieść Bożeny
— Już jadłeś w pracy, co? — zapytałam, nawet nie patrząc na Krzysztofa, kiedy wszedł do kuchni. W powietrzu unosił się zapach bigosu, który gotowałam od rana. Wiedziałam, że go to irytuje, ale dziś miałam ochotę zrobić coś po swojemu. Może z przekory, a może z potrzeby poczucia, że jeszcze mam nad czymś kontrolę.
Krzysztof skrzywił się teatralnie i rzucił marynarkę na krzesło. — Mogłabyś chociaż raz ugotować coś normalnego — burknął. — Wiesz, że nie znoszę tego smrodu.
Zacisnęłam dłonie na drewnianej łyżce. — To jest mój dom, Krzysztof. Mój i Zosi. Jeśli ci nie pasuje, możesz wyjść.
Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo te słowa okażą się prorocze.
Nie odpowiedział. Wyszedł z kuchni i usłyszałam trzask drzwi do sypialni. Przez chwilę stałam w miejscu, czując jak narasta we mnie fala gniewu i rozczarowania. Ile razy już przez to przechodziliśmy? Ile razy udawałam, że wszystko jest w porządku, tylko dlatego, żeby Zosia nie musiała słuchać naszych kłótni?
Wieczorem usiadłam przy stole z córką. Miała czternaście lat i coraz częściej patrzyła na mnie z wyrzutem, jakby to moja wina była, że w domu jest tak zimno i cicho. — Mamo, czemu wy zawsze się kłócicie? — zapytała cicho.
Zabrakło mi słów. Chciałam jej powiedzieć, że czasem ludzie się mijają, że miłość nie wystarcza, kiedy życie przygniata rachunkami i zmęczeniem. Ale tylko pogłaskałam ją po włosach i powiedziałam: — Przepraszam, kochanie.
Następnego dnia Krzysztof spakował walizkę. Nie było wielkiej awantury ani łez. Po prostu powiedział: — Bożena, ja już nie mogę. Zostaję u Ewy.
Ewa. Jego koleżanka z pracy. Wiedziałam o niej od dawna — perfumy na koszulach, uśmiechy w telefonie, tajemnicze wyjścia „na zebranie”. Ale nigdy nie sądziłam, że naprawdę odejdzie.
Zosia zamknęła się w pokoju i przez dwa dni nie wychodziła nawet na obiad. Ja siedziałam przy stole i patrzyłam na pustą filiżankę po kawie. Przez pierwsze godziny czułam ulgę — koniec kłótni, koniec udawania. Ale potem przyszła pustka.
Zaczęły się telefony od teściowej: — Bożena, co ty narobiłaś? Krzysiek mówił, że byłaś nie do wytrzymania! — krzyczała do słuchawki.
Próbowałam tłumaczyć, ale nikt nie chciał słuchać mojej wersji. Nawet własna matka powiedziała: — Może powinnaś była bardziej się starać? Dla Zosi?
A ja starałam się przez piętnaście lat. Pracowałam w sklepie spożywczym na dwie zmiany, gotowałam obiady, prałam jego koszule i znosiłam humory. Ale nikt tego nie widział.
Pewnego wieczoru Zosia przyszła do mnie z płaczem. — On już nas nie kocha? — zapytała.
Przytuliłam ją mocno. — To nie tak, kochanie. Tata po prostu… pogubił się. Ale my damy sobie radę.
Nie wierzyłam w to wtedy ani trochę.
Mijały tygodnie. Krzysztof przysyłał pieniądze nieregularnie. Raz przyszedł po swoje rzeczy i nawet nie spojrzał mi w oczy. Zosia zamknęła się w sobie jeszcze bardziej; zaczęła mieć problemy w szkole. Ja walczyłam z rachunkami i samotnością.
Pewnego dnia dostałam pismo z banku: zadłużenie na karcie kredytowej Krzysztofa, której był współwłaścicielem. Musiałam spłacać raty za jego nowy samochód — ten sam, którym teraz woził Ewę na weekendy do Zakopanego.
Wieczorami siadałam przy oknie z kubkiem herbaty i patrzyłam na światła miasta. Czułam się niewidzialna. Sąsiadki zaczęły szeptać za moimi plecami: „Bożena została sama”, „Krzysiek znalazł sobie młodszą”.
Zaczęły się plotki w pracy. Szefowa patrzyła na mnie z litością i coraz częściej dawała mi najgorsze zmiany. Czułam się jak cień samej siebie.
Któregoś dnia zadzwoniła Ewa. Tak po prostu. — Bożena, musimy porozmawiać — powiedziała zimno.
Spotkałyśmy się w kawiarni przy dworcu. Ewa była młodsza ode mnie o dziesięć lat, miała idealnie ułożone włosy i drogi płaszcz.
— Krzysztof nie radzi sobie bez ciebie — zaczęła bez ogródek. — Nie umie gotować, gubi się w rachunkach… Myślałam, że będzie inaczej.
Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem. — To twój problem — odpowiedziałam twardo. — Ja już swoje przeżyłam.
Wróciłam do domu z poczuciem dziwnej satysfakcji. Może pierwszy raz od dawna poczułam się silniejsza niż on.
Ale życie nie przestawało rzucać mi kłód pod nogi. Zosia zaczęła wracać późno do domu; znalazła sobie nowych znajomych i coraz częściej widziałam ją z papierosem pod blokiem. Bałam się o nią jak nigdy wcześniej.
Pewnej nocy usiadłyśmy razem na łóżku i powiedziałam jej wszystko: o moim strachu, o tym jak bardzo ją kocham i jak bardzo boję się przyszłości.
— Mamo… ja też się boję — wyszeptała Zosia i pierwszy raz od miesięcy przytuliłyśmy się naprawdę mocno.
Minął rok od odejścia Krzysztofa. Spłaciłam większość długów dzięki dodatkowej pracy w piekarni nocami. Zosia powoli wraca do siebie; zaczęła chodzić na terapię szkolną i znów śmieje się czasem przy śniadaniu.
Krzysztof? Ostatnio dzwonił z pytaniem o alimenty i narzekał na samotność. Ewa go zostawiła po kilku miesiącach.
Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy naprawdę można zacząć od nowa po tylu latach życia dla kogoś innego? Czy samotność jest karą czy szansą?
Może nigdy nie znajdę odpowiedzi. Ale wiem jedno: jestem silniejsza niż myślałam. I może właśnie to jest najważniejsze.