Niewdzięczny spadkobierca: Historia chciwości i rodzinnej zemsty w polskim wydaniu

– Naprawdę to robisz, Michał? – głos matki drżał, gdy pakowała ostatnią koszulę ojca do walizki. Stałem w progu, z rękami w kieszeniach, udając obojętność. W środku jednak gotowałem się ze złości i niepokoju. Ojciec, Andrzej, siedział na łóżku, patrząc pustym wzrokiem przez okno na szare niebo nad Grodziskiem Mazowieckim.

– Mamo, przecież nie dam rady sam się nim zajmować. Ty masz swoje życie, ja mam pracę. Dom opieki to najlepsze rozwiązanie – powiedziałem chłodno, choć serce waliło mi jak młotem.

Wiedziałem, że to nie tylko wygoda. Od kiedy ojciec po udarze przestał być tym samym człowiekiem, dom rodzinny stał się dla mnie ciężarem. Ale był też czymś więcej – kluczem do przyszłości. Stary dom z ogrodem, działka pod Warszawą, oszczędności ojca… Wiedziałem, że gdy tylko on odejdzie, wszystko przejdzie na mnie. Byłem jedynakiem. Matka już dawno się wyprowadziła do nowego partnera.

Gdy odwoziłem ojca do domu opieki w Milanówku, nie patrzyłem mu w oczy. Milczał całą drogę. Tylko raz, gdy pomagałem mu wysiąść z samochodu, szepnął:

– Michał… pamiętaj o tym, co naprawdę ważne.

Zignorowałem to. W głowie miałem już plany: sprzedaż domu, inwestycje, podróże. W końcu miałem dostać to, co mi się należało.

Przez kilka tygodni odwiedzałem ojca rzadko. Zawsze miał ten sam pusty wzrok. Czasem pytał o dziadka – swojego ojca, Stanisława – który mieszkał samotnie na wsi pod Łowiczem. Zawsze odpowiadałem wymijająco.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie ciotka Halina:

– Michał, musisz przyjechać do dziadka. Coś się dzieje. Od kilku dni nie odbiera telefonu.

Pojechałem niechętnie. Dziadek Stanisław był zawsze uparty i zamknięty w sobie. Odkąd babcia zmarła, jeszcze bardziej zamknął się w swoim świecie. Gdy wszedłem do jego domu, zastałem go przy stole z rozłożonymi dokumentami.

– Michałku… – spojrzał na mnie przenikliwie. – Słyszałem o twoim ojcu. I o tym, jak go potraktowałeś.

Zacisnąłem zęby.

– Dziadku, nie miałem wyjścia. On już sobie nie radził…

– A ty? Ty sobie radzisz? – przerwał mi ostro. – Wiesz, co to znaczy być rodziną?

Nie odpowiedziałem. Dziadek podsunął mi plik papierów.

– To testament. Chciałem ci coś zostawić. Ale widzę, że muszę jeszcze raz przemyśleć swoje decyzje.

Zamarłem. Wiedziałem, że dziadek ma spory kawałek ziemi i trochę oszczędności. Zawsze mówił, że wszystko zostawi wnukowi. Teraz patrzył na mnie z rozczarowaniem i czymś jeszcze – smutkiem?

– Dziadku…

– Nie przerywaj mi! – uderzył pięścią w stół. – Twój ojciec był uparty jak osioł, ale miał serce. Ty masz tylko głowę pełną pieniędzy.

Wyszedłem stamtąd z poczuciem klęski i wściekłością na cały świat.

Przez kolejne tygodnie próbowałem naprawić sytuację: odwiedzałem ojca częściej, dzwoniłem do dziadka, nawet pomagałem ciotce Halinie przy remoncie jej mieszkania. Ale czułem, że coś się zmieniło nieodwracalnie.

Pewnego dnia dostałem list polecony od notariusza:

„Szanowny Panie Michał,
Zawiadamiam o otwarciu testamentu Pana Stanisława Nowaka…”

Serce mi stanęło. Dziadek zmarł nagle na zawał serca.

Na odczytaniu testamentu zebrała się cała rodzina: ciotka Halina z mężem, kuzynka Ania z dziećmi i ja – jedyny wnuk.

Notariusz czytał powoli:

– „Cały majątek przekazuję mojej córce Halinie oraz mojej wnuczce Annie…”

Zbladłem. To niemożliwe! Przecież zawsze mówił…

Notariusz spojrzał na mnie ze współczuciem:

– „Mojemu wnukowi Michałowi zostawiam tylko jedno: radę – nigdy nie zapominaj o tych, którzy byli przed tobą.”

Wybiegłem z kancelarii jak poparzony. Przez kilka dni nie odbierałem telefonów od nikogo. Czułem się zdradzony przez własną rodzinę.

W końcu odwiedziła mnie matka.

– Michał… – usiadła naprzeciwko mnie w kuchni. – Wiem, że jesteś rozczarowany. Ale może to czas, żebyś przemyślał swoje życie?

Nie odpowiedziałem jej wtedy. Dopiero po kilku tygodniach odwagi zebrałem się, by pojechać do ojca do domu opieki.

Siedział przy oknie i patrzył na zachód słońca.

– Tato… przepraszam – wyszeptałem.

Spojrzał na mnie łagodnie i uśmiechnął się słabo.

– Ważne, że jesteś.

Usiadłem obok niego i po raz pierwszy od lat poczułem spokój.

Dziś wiem jedno: chciwość potrafi odebrać wszystko – nawet rodzinę i samego siebie.

Czy naprawdę warto poświęcić bliskich dla pieniędzy? Czy można jeszcze odzyskać ich zaufanie? Co wy byście zrobili na moim miejscu?