Serce nie wybacza: historia matki, która odeszła z dzieckiem i nie wróciła
Dzisiaj na kuchni unosił się zapach smażonych kotletów schabowych. Kinga zręcznie przewracała je na patelni, czekając, aż osiągną idealną, złocistą chrupkość. W pokoju obok mały Bartuś cicho pochrapywał w łóżeczku. Dzień był wyczerpujący — nieprzespana noc, pranie, sprzątanie, gotowanie, znowu pieluchy. Wszystko na mojej głowie. Nagle — płacz. Ten rodzaj krzyku, od którego serce matki zamiera na sekundę. Rzuciłam łyżkę na blat i pobiegłam do pokoju. Bartuś leżał zaciśnięty w kłębek, czerwony od płaczu. Przytuliłam go mocno, próbując ukoić jego i siebie.
Wtedy usłyszałam trzask drzwi wejściowych. Michał wrócił z pracy. Zawsze wracał zmęczony i rozdrażniony. Ostatnio coraz częściej rzucał krótkie, oschłe zdania: „Znowu nie posprzątane?”, „Co ty robiłaś cały dzień?”, „Nie przesadzaj, każda matka daje radę”. Czułam się coraz bardziej niewidzialna. Jakby moje potrzeby przestały istnieć w momencie, gdy Bartuś przyszedł na świat.
— Kinga, gdzie jest moja koszula? — krzyknął z przedpokoju.
— W szafie, Michał! — odpowiedziałam zmęczonym głosem.
Wszedł do pokoju i spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Znowu siedzisz z nim na rękach? Przecież on musi się nauczyć sam zasypiać. Ty go tylko rozpuszczasz.
Poczułam łzy pod powiekami, ale nie pozwoliłam im spłynąć. Nie mogłam już liczyć na wsparcie. Moja mama mieszkała daleko, a przyjaciółki powoli się ode mnie odsuwały — każda miała swoje życie, swoje dzieci, swoje problemy.
Wieczorem, gdy Bartuś w końcu zasnął, usiadłam na kanapie i patrzyłam w ciemność. Michał oglądał telewizję, nie zwracając na mnie uwagi. Próbowałam zacząć rozmowę:
— Michał… ja już nie daję rady. Jest mi ciężko.
— Przesadzasz — rzucił bez odrywania wzroku od ekranu. — Każda kobieta przez to przechodzi.
Czułam się jak duch we własnym domu. Każdy dzień był taki sam: samotność, zmęczenie, poczucie winy. Zaczęłam się bać własnych myśli. Czasem wyobrażałam sobie, że po prostu wychodzę i już nie wracam. Ale przecież matka nie zostawia swojego dziecka… prawda?
Noc była długa. Bartuś budził się co godzinę z płaczem. Michał przewracał się na drugi bok i mruczał coś pod nosem. Rano byłam jak zombie. W kuchni czekała sterta naczyń, pranie piętrzyło się w łazience. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam mechanicznie wykonywać kolejne obowiązki.
Tego dnia zadzwoniła moja mama.
— Kinga, jak się trzymasz? — zapytała cicho.
— Dobrze… — skłamałam.
— Słyszę po głosie, że nie jest dobrze. Może przyjedziesz do mnie na kilka dni?
Poczułam ulgę i strach jednocześnie. Michał nigdy nie lubił mojej mamy. Wiedziałam, że będzie przeciwny.
Wieczorem zebrałam się na odwagę.
— Michał, chciałabym pojechać z Bartusiem do mamy na kilka dni.
Spojrzał na mnie z irytacją.
— Po co? Nie dasz rady sama przez tydzień? Przesadzasz z tym wszystkim.
— Potrzebuję pomocy… — wyszeptałam.
— Nie dramatyzuj. Zostań w domu.
Wtedy coś we mnie pękło. Przez kolejne dni chodziłam jak w transie. Michał coraz częściej wychodził wieczorami z kolegami albo zamykał się w swoim świecie. Ja coraz bardziej zamykałam się w sobie.
Pewnej nocy obudziłam się z uczuciem duszności. Bartuś spał spokojnie obok mnie. Spojrzałam na niego i poczułam ogromną falę miłości… i strachu. Bałam się, że jeśli zostanę tu dłużej, przestanę być dobrą matką. Bałam się siebie samej.
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy do torby: ubranka Bartusia, pieluchy, trochę jedzenia dla niego i dla siebie dokumenty. Michał wyszedł do pracy wcześnie rano. Napisałam mu krótką wiadomość: „Wyjeżdżam do mamy z Bartusiem. Potrzebuję czasu dla siebie”.
Wyszłam z mieszkania i poczułam ulgę tak wielką, że aż zakręciło mi się w głowie. Słońce świeciło mocno, a ja szłam przez osiedle z wózkiem i łzami w oczach — tym razem ze szczęścia i strachu jednocześnie.
Mama przyjęła nas z otwartymi ramionami. Przez pierwsze dni spałam po kilkanaście godzin dziennie, a ona zajmowała się Bartusiem. Powoli zaczynałam oddychać pełną piersią.
Michał dzwonił codziennie, najpierw błagał o powrót, potem groził sądem i odebraniem dziecka. Nie odbierałam telefonów. Wiedziałam tylko jedno: muszę zadbać o siebie i o Bartusia.
Minęły tygodnie. Zaczęłam chodzić do psychologa, rozmawiać z innymi kobietami w podobnej sytuacji. Po raz pierwszy od miesięcy poczułam się wysłuchana i zrozumiana.
Czasem w nocy budzi mnie strach — czy zrobiłam dobrze? Czy Bartuś kiedyś mi wybaczy? Czy ja sama sobie wybaczę?
Dziś wiem jedno: serce matki nie wybacza łatwo takich decyzji. Ale czy można być dobrą matką, jeśli samemu jest się złamanym człowiekiem? Czy ucieczka to słabość… czy może pierwszy krok do ratunku?