Pomóżcie! Syn żąda, żebym wzięła dla niego kredyt hipoteczny. Co mam zrobić?

– Mamo, to tylko podpis. Przecież wiesz, że będziemy spłacać sami – Michał patrzył na mnie z tym swoim upartym błyskiem w oku, który pamiętam jeszcze z czasów, gdy miał pięć lat i domagał się drugiej porcji lodów. Teraz miał trzydzieści dwa lata, a jego żona, Kasia, siedziała obok niego na mojej kanapie, ściskając dłonie tak mocno, że aż pobielały jej knykcie.

W mojej głowie huczało. „Tylko podpis” – powtarzałam w myślach, próbując zapanować nad narastającym niepokojem. Przecież to nie jest zwykły podpis. To zobowiązanie na trzydzieści lat. To ryzyko, że jeśli coś pójdzie nie tak, stracę wszystko, co mam. Ale patrzyłam na Michała i widziałam w nim tego małego chłopca, który kiedyś tak bardzo potrzebował mojej pomocy.

– Mamo, my naprawdę nie mamy innego wyjścia – Kasia odezwała się cicho. – Bank nam nie da kredytu bez twojego poręczenia. Ty masz stały dochód, mieszkanie…

– Ale ja mam już sześćdziesiąt lat! – przerwałam jej ostrzej niż zamierzałam. – Co będzie, jeśli zachoruję? Jeśli nie będzie mnie stać na spłatę?

Michał westchnął ciężko. – Mamo, przecież nie zostawimy cię z tym samej. To nasze marzenie. Chcemy mieć własny kąt, założyć rodzinę…

Wiedziałam, że to prawda. Michał i Kasia od lat wynajmowali kawalerkę na obrzeżach Warszawy. Ceny mieszkań rosły szybciej niż ich pensje. Ale czy to wystarczający powód, bym ryzykowała własną przyszłość?

Nocami nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, wyobrażając sobie różne scenariusze: co jeśli Michał straci pracę? Co jeśli zachoruje? Co jeśli ich małżeństwo się rozpadnie? Przecież widziałam już takie historie wśród znajomych – dzieci obiecywały złote góry, a potem rodzice zostawali z długami i żalem.

Pamiętam rozmowę z moją przyjaciółką, Grażyną:

– Zgłupiałaś? – zapytała bez ogródek. – Ja bym nigdy nie podpisała takiego papieru. Dzieci muszą same sobie radzić.

Ale czy naprawdę mogę odmówić własnemu dziecku? Przecież całe życie starałam się być dla niego podporą. Po śmierci męża to ja byłam tą silną. To ja płaciłam za studia Michała, pomagałam mu stanąć na nogi. Teraz prosi mnie o jeszcze jedno poświęcenie.

Kiedyś myślałam, że rodzicielstwo kończy się wraz z dorosłością dziecka. Jak bardzo się myliłam! Teraz czuję się bardziej odpowiedzialna niż kiedykolwiek.

W końcu zebrałam się na odwagę i zaprosiłam Michała na rozmowę sam na sam.

– Synku, musimy porozmawiać poważnie – zaczęłam drżącym głosem. – Ja naprawdę boję się tego kredytu. Boję się o was, ale też o siebie.

Michał spuścił wzrok.

– Wiem, mamo… Ale nie mamy nikogo innego. Kasi rodzice są schorowani, a moi…

– A twoja matka jest już stara i zmęczona życiem – dokończyłam za niego gorzko.

– Nie o to mi chodziło! – wybuchnął nagle. – Po prostu… zawsze byłaś silna. Myślałem, że dasz radę.

Zrobiło mi się przykro. Czy naprawdę przez całe życie dawałam mu do zrozumienia, że jestem niezniszczalna?

– Michał… Ja też mam swoje granice. Też się boję. Nie chcę zostać bez dachu nad głową na starość.

Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.

– Może… może spróbujemy jeszcze raz w banku? Może znajdziemy inne rozwiązanie? – zaproponowałam niepewnie.

Michał pokiwał głową, ale widziałam w jego oczach rozczarowanie i żal.

Przez kolejne dni unikał mnie. Kasia przestała dzwonić. Czułam się winna – jakbym zawiodła ich w najważniejszym momencie życia.

W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanki zauważyły mój nastrój.

– Może powinnaś pomyśleć o sobie? – zapytała Basia podczas przerwy na kawę. – Dzieci są ważne, ale ty też masz prawo do bezpieczeństwa.

Wieczorami przeglądałam fora internetowe i czytałam historie innych matek w podobnej sytuacji. Jedne podpisały i żałowały do końca życia. Inne odmówiły i straciły kontakt z dziećmi.

Któregoś dnia zadzwoniła do mnie Kasia.

– Pani Aniu… Przepraszam za wszystko. Michał jest załamany, ale rozumiemy pani decyzję. Znaleźliśmy tańsze mieszkanie pod Warszawą. Może damy radę sami…

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Ulgę, że nie muszę ryzykować wszystkiego. Smutek, że być może coś pękło między mną a synem.

Minęły tygodnie. Michał zaczął znów dzwonić, choć rozmowy były krótkie i chłodne. Kasia zaprosiła mnie na kawę do nowego mieszkania – skromnego, ale ich własnego.

Patrzyłam na nich i czułam dumę pomieszaną z żalem. Czy mogłam zrobić więcej? Czy byłam złą matką?

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę musimy wybierać między własnym bezpieczeństwem a szczęściem dzieci? Czy można być dobrą matką i jednocześnie zadbać o siebie?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?