Po ślubie córka i zięć zamieszkali z nami. Ile można być gościem we własnym domu?

– Mamo, czy możesz nie wchodzić do kuchni przez chwilę? Muszę porozmawiać z Bartkiem na spokojnie – usłyszałam głos Elżbiety, mojej jedynej córki, kiedy wróciłam z pracy wcześniej niż zwykle. Stałam w progu, trzymając siatki z zakupami, a w gardle poczułam znajome ukłucie. To był mój dom. Moja kuchnia. A jednak od kilku miesięcy coraz częściej czułam się tu jak gość.

Elżbieta i Bartek pobrali się w zeszłym roku. Byłam dumna, patrząc na nią w białej sukni, choć łzy ściskały mi gardło – nie tylko ze wzruszenia, ale i z niepokoju. Zawsze starałam się dawać jej wszystko, co najlepsze. Prowadziłam mały sklepik spożywczy na osiedlu, czasem ledwo wiążąc koniec z końcem, ale Elżbieta nigdy nie musiała się martwić o podręczniki czy nowe buty. Gdy miała 15 lat, musiałam zamknąć sklep na kilka miesięcy – tata Elżbiety odszedł wtedy do innej kobiety, a ja zostałam sama z długami i dzieckiem. Pracowałam na dwa etaty, byle tylko jej niczego nie zabrakło.

Kiedy Elżbieta poznała Bartka, wydawał się porządnym chłopakiem. Pracował jako informatyk, miał plany na przyszłość. Po ślubie nie było ich stać na własne mieszkanie, więc zaproponowałam, żeby zamieszkali u mnie – przecież to tylko na chwilę, dopóki nie uzbierają na wkład własny. Minął rok. Potem drugi.

Z początku było nawet miło. Wspólne obiady, wieczory przy herbacie. Ale szybko zaczęły się drobne spięcia. Bartek miał swoje przyzwyczajenia – zostawiał brudne naczynia w zlewie, oglądał głośno mecze do późna w nocy. Elżbieta coraz częściej stawała po jego stronie.

Pewnego wieczoru usłyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi:
– Twoja mama znowu przestawiła moje rzeczy w łazience! – syknął Bartek.
– Przecież to jej dom… – próbowała tłumaczyć Elżbieta.
– Ale my tu też mieszkamy! Ile jeszcze będziemy się czuć jak lokatorzy?

Zamarłam. Czy naprawdę tak to widzą? Przecież oddałam im największy pokój, sama śpię w małej klitce obok kuchni. Płacą tylko za prąd i gaz – resztę biorę na siebie.

Z czasem zaczęli mnie unikać. Wychodzili rano, wracali późno. W weekendy zamykali się w swoim pokoju albo wychodzili do znajomych. Czułam się coraz bardziej samotna i zbędna.

Któregoś dnia wróciłam do domu wcześniej – sklep musiałam zamknąć przez awarię kasy fiskalnej. Weszłam do kuchni i zobaczyłam Bartka siedzącego przy stole z laptopem.
– O, dzień dobry pani Zosiu – powiedział chłodno.
– Cześć Bartku. Gdzie Elżbieta?
– Wyszła z koleżanką na kawę.

Usiadłam naprzeciwko niego. Przez chwilę milczeliśmy.
– Bartek… czy wy planujecie już coś swojego? Może jakieś mieszkanie?
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Wie pani, teraz takie ceny… Kredyt ciężko dostać…
– Rozumiem – przerwałam mu szybko. – Ale wiecie, że to nie może trwać wiecznie?

Nie odpowiedział. Zamknął laptopa i wyszedł z kuchni.

Wieczorem Elżbieta przyszła do mnie do pokoju.
– Mamo, Bartek mówił mi o waszej rozmowie. Czy ty chcesz, żebyśmy się wyprowadzili?
Poczułam gulę w gardle.
– Chcę… żebyście byli szczęśliwi. Ale też chciałabym znów poczuć się u siebie.
Elżbieta spuściła wzrok.
– Myślałam, że ci nie przeszkadzamy…
– Kochanie, to nie tak… Po prostu… czasem czuję się niewidzialna we własnym domu.

Przez kolejne dni atmosfera była napięta. Bartek prawie się do mnie nie odzywał. Elżbieta chodziła przygaszona.

W pracy koleżanka zapytała mnie:
– Zosiu, czemu jesteś taka smutna?
Opowiedziałam jej wszystko przy kawie.
– Musisz postawić granice – powiedziała stanowczo. – To twoje życie!
Ale jak postawić granice własnemu dziecku?

Wieczorem zebrałam się na odwagę i zaprosiłam ich do rozmowy.
– Kochani… Chciałabym porozmawiać o przyszłości. O waszej i mojej.
Bartek przewrócił oczami, Elżbieta zacisnęła dłonie na kolanach.
– Nie chcę was wyrzucać – zaczęłam drżącym głosem – ale musimy ustalić jakieś zasady. Chciałabym mieć trochę prywatności. I chciałabym wiedzieć, jakie macie plany na najbliższe miesiące.
Bartek westchnął ciężko.
– Może powinniśmy pomyśleć o wynajmie…
Elżbieta spojrzała na niego zaskoczona.
– Ale przecież tu jest taniej!
– Taniej nie znaczy lepiej – odpowiedziałam cicho.

Przez kolejne tygodnie atmosfera była napięta jak struna. Bartek zaczął szukać ogłoszeń o wynajmie mieszkań. Elżbieta była coraz bardziej rozdrażniona.

Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam ich pakujących kartony.
– Mamo… zdecydowaliśmy się wynająć coś swojego – powiedziała Elżbieta ze łzami w oczach.
Przytuliłam ją mocno.
– Kocham cię, córeczko. Zawsze będziesz miała tu swój dom. Ale musisz nauczyć się żyć po swojemu.

Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, usiadłam w pustym salonie i poczułam ulgę zmieszaną ze smutkiem. Czy dobrze zrobiłam? Czy matka ma prawo upominać się o własną przestrzeń? Czy egoizm to czasem po prostu troska o siebie?

Może każda matka musi kiedyś pozwolić dziecku odejść… Ale czy to znaczy, że przestajemy być rodziną?