Ostatni List z Kamienicy – Historia Zofii i Marty
Wszystko zaczęło się od stukotu do drzwi, który rozdarł ciszę mojego mieszkania na warszawskiej Pradze. Był listopadowy wieczór, deszcz bębnił o parapet, a ja – Zofia Majewska – siedziałam przy kuchennym stole, próbując zająć myśli krzyżówką. Kiedy usłyszałam ten dźwięk, serce mi zamarło. Nikt tu nie przychodził bez zapowiedzi. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam listonosza z kopertą zaadresowaną moim panieńskim nazwiskiem. Pismo rozpoznałam od razu – to była ręka mojej siostry, Marty.
Przez chwilę stałam jak sparaliżowana. Nie widziałyśmy się od ponad dziesięciu lat. Ostatni raz rozmawiałyśmy na pogrzebie mamy, kiedy wykrzyczałyśmy sobie w twarz wszystko, co bolało przez całe dzieciństwo. Od tamtej pory cisza. A teraz ten list – ciężki, jakby ważył całą naszą przeszłość.
Drżącymi dłońmi otworzyłam kopertę. „Zosiu, jeśli to czytasz, znaczy, że zebrałam się na odwagę. Potrzebuję Cię. Proszę, przyjdź do naszej starej kamienicy na Wileńskiej. Muszę Ci coś powiedzieć. Marta.” Przeczytałam te słowa kilka razy. W głowie dudniły mi wspomnienia: dzieciństwo w ciasnym mieszkaniu, kłótnie o wszystko – o uwagę mamy, o ostatni kawałek ciasta, o to, kto pierwszy pójdzie do łazienki przed szkołą.
Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie miałam tylko jedno pytanie: po co teraz? Dlaczego po tylu latach? Przecież Marta wybrała swoją drogę – wyszła za mąż za Piotra, którego nasz ojciec nie znosił, wyprowadziła się do Gdańska i nawet nie zadzwoniła, kiedy zachorowałam na serce. Ja też nie byłam lepsza – nie przyszłam na chrzest jej córki, nie odpisałam na życzenia świąteczne.
Rano zadzwoniłam do syna.
– Michał, muszę pojechać na Pragę, do starej kamienicy.
– Mamo, po co? Tam już nic nie ma. – Jego głos był zmęczony.
– Marta napisała…
– Po tylu latach? Uważaj na siebie. – Rozłączył się szybko.
Wzięłam parasol i ruszyłam w deszcz. Kamienica na Wileńskiej wyglądała jeszcze gorzej niż w moich wspomnieniach – odpadający tynk, wybite okna na klatce schodowej, smród wilgoci i starych śmieci. Weszłam na drugie piętro. Drzwi do naszego dawnego mieszkania były uchylone.
W środku siedziała Marta. Wyglądała starzej niż pamiętałam – siwe włosy związane w niedbały kok, podkrążone oczy. Na stole stały dwie filiżanki herbaty i talerz z suchymi herbatnikami.
– Zosiu…
– Marto…
Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
– Usiądź – powiedziała cicho.
Usiadłam naprzeciwko niej. Czułam się jak dziecko przed karą.
– Dlaczego napisałaś dopiero teraz? – zapytałam ostro.
Marta spuściła wzrok.
– Bo bałam się twojej złości… i swojej też. Ale muszę ci coś wyznać. Piotr mnie zostawił. Zabrał wszystko – mieszkanie w Gdańsku, pieniądze… Zostałam z niczym. Wróciłam tu, bo tylko tu mogę zacząć od nowa.
Poczułam ukłucie satysfakcji – przez lata zazdrościłam jej tego życia nad morzem, męża z własną firmą, zdjęć z wakacji w Chorwacji.
– I co mam zrobić? – zapytałam chłodno.
– Chciałabym… żebyśmy spróbowały być rodziną. Chociaż trochę.
Wybuchnęłam śmiechem przez łzy.
– Rodziną? Po tym wszystkim?
– Wiem, że cię zawiodłam… Ale ty mnie też! – podniosła głos Marta. – Pamiętasz, jak mama zachorowała? Zostawiłaś mnie samą z opieką!
– Bo byłam po operacji! Ledwo chodziłam!
– Ale mogłaś zadzwonić! Albo napisać! – krzyknęła.
Zapanowała cisza. Słychać było tylko kapanie wody z nieszczelnego kranu.
Po chwili Marta wyciągnęła z torebki zdjęcie – stare, wyblakłe zdjęcie dwóch dziewczynek na trzepaku pod blokiem.
– Pamiętasz?
Patrzyłam na nasze uśmiechnięte twarze sprzed lat i poczułam ból w piersi.
– Pamiętam…
Rozmawiałyśmy długo – o mamie, o ojcu alkoholiku, o tym, jak obie próbowałyśmy uciec od tej przeszłości na swój sposób. Marta opowiadała o samotności w Gdańsku, o tym jak Piotr ją zdradzał i jak bała się wrócić do Warszawy „na tarczy”. Ja mówiłam o Michału i mojej wnuczce Julce, której Marta nigdy nie widziała.
Nagle drzwi trzasnęły i do mieszkania wbiegła sąsiadka z parteru – pani Halina.
– Co wy tu robicie?! Myślałam, że już nikt nie wróci do tego mieszkania!
– Dzień dobry pani Halino – powiedziałam cicho.
Pani Halina spojrzała na nas podejrzliwie.
– Lepiej zamknijcie drzwi na klucz. Tu się teraz różne rzeczy dzieją…
Zamknęłyśmy drzwi i przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu.
Marta zaczęła płakać.
– Boję się… Nie mam dokąd pójść…
Poczułam nagle współczucie i żal za wszystkie stracone lata.
– Możesz zamieszkać u mnie – powiedziałam cicho. – Na razie…
Podniosła głowę i spojrzała mi prosto w oczy.
– Naprawdę?
Kiwnęłam głową. Wstałyśmy i objęłyśmy się nieporadnie – jakbyśmy uczyły się tego od nowa.
Kiedy wracałyśmy razem przez mokre podwórko, Marta ścisnęła moją dłoń.
– Myślisz, że jeszcze możemy być siostrami?
Zatrzymałam się i spojrzałam na nią długo.
– Nie wiem… Ale możemy spróbować.
Dziś minął miesiąc odkąd Marta zamieszkała ze mną. Nie jest łatwo – kłócimy się o drobiazgi: ona zostawia otwarte okno w kuchni, ja zapominam kupić jej ulubionej kawy. Ale wieczorami siadamy razem przy stole i rozmawiamy o wszystkim: o dawnych ranach i nowych nadziejach.
Czasem patrzę na Martę i zastanawiam się: ile jeszcze tajemnic kryje nasza rodzina? Czy można naprawdę wybaczyć wszystko? Czy Wy bylibyście w stanie otworzyć drzwi komuś, kto Was zranił? Może czasem warto spróbować…