Pięć lat temu pożyczyliśmy teściom dużą sumę. „Darujmy im ten dług” – mówi mój mąż. Ale moja mama nie daje mi spokoju…

– Znowu o tym rozmawiamy? – zapytałam, patrząc na mamę, która siedziała przy kuchennym stole i nerwowo bawiła się łyżeczką. – Mamo, to już pięć lat. Może rzeczywiście powinniśmy odpuścić?

– Odpuścić?! – jej głos przeszedł w szept, ale był ostrzejszy niż zwykle. – To były wasze pieniądze, Marto. Twoje i Tomka. Pieniądze, które miały być na wasz dom, na dzieci. A oni nawet nie wspomnieli o zwrocie.

Wzięłam głęboki oddech i spojrzałam przez okno na szare, listopadowe niebo. Pięć lat temu, kiedy byłam w ciąży z Jasiem, Tomka rodzice – Zofia i Andrzej – przyszli do nas z prośbą o pożyczkę. Potrzebowali pilnie pieniędzy na remont daczy pod Łodzią. „To tylko na kilka miesięcy” – zapewniała teściowa. „Oddamy wam wszystko z odsetkami, jak tylko sprzedamy działkę po babci”.

Wtedy nie mieliśmy wiele, ale zebraliśmy wszystko: moje oszczędności z urlopu macierzyńskiego, trochę z konta Tomka, nawet sprzedaliśmy starą pralkę. Uzbierało się prawie 40 tysięcy złotych – dla nas to była fortuna.

Przez pierwsze miesiące czułam się dumna, że mogliśmy pomóc. Ale potem minął rok, potem drugi… Działka po babci jakoś nie chciała się sprzedać, a teściowie coraz rzadziej wspominali o długu.

– Może powinniśmy im przypomnieć? – zapytałam kiedyś Tomka, gdy siedzieliśmy wieczorem przy winie.

– Daj spokój, Marta. To moi rodzice. Wiesz, jak im ciężko. Przecież nie będziemy się kłócić o pieniądze.

Ale teraz, kiedy Jaś ma już pięć lat, a my wciąż wynajmujemy mieszkanie na obrzeżach miasta, coraz częściej wraca do mnie żal. Szczególnie gdy mama zaczyna temat:

– Oni nawet nie zapytali, czy wam czegoś nie brakuje! – mówi z goryczą. – A ty wciąż się uśmiechasz i udajesz, że wszystko jest w porządku.

Nie wiem już sama, czy bardziej boli mnie strata pieniędzy, czy to poczucie bycia niewidzialną dla własnej rodziny. Bo przecież to ja musiałam wrócić do pracy trzy miesiące po porodzie, bo nie było nas stać na dłuższy urlop. To ja rezygnowałam z nowych butów dla siebie, żeby Jaś miał wszystko, czego potrzebuje.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i zaczęłam rozmowę z Tomkiem:

– Tomek… Czy ty naprawdę chcesz im darować ten dług?

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Marta, przecież widzisz, jak żyją. Tata ledwo chodzi po operacji biodra, mama ciągle narzeka na kręgosłup. Po co im teraz te pieniądze? I tak ich nie mają.

– Ale my też ich nie mamy! – wybuchłam. – I chyba zasługujemy na choćby słowo wdzięczności!

Tomek milczał długo.

– Wiesz… czasem myślę, że gdyby to byli twoi rodzice, też byś chciała im pomóc bezinteresownie.

Zabolało mnie to. Bo moja mama nigdy by nie poprosiła o taką sumę. A nawet gdyby – oddałaby co do grosza.

Kilka dni później spotkaliśmy się u teściów na imieninach Andrzeja. Stół uginał się od jedzenia: śledzie w śmietanie, sałatka jarzynowa, domowy sernik. Rozmowy toczyły się wokół polityki i pogody. W pewnym momencie Zofia zaczęła opowiadać o planach kolejnego remontu daczy.

– Chcemy zrobić nowy taras na lato – mówiła z entuzjazmem. – Może wreszcie uda się sprzedać tę nieszczęsną działkę i będzie trochę grosza.

Poczułam, jak krew napływa mi do twarzy.

– A co z tamtym długiem? – wyrwało mi się nagle.

Zapadła cisza. Andrzej spojrzał na mnie zaskoczony.

– O czym ty mówisz, Marto?

– O tych czterdziestu tysiącach… które wam pożyczyliśmy pięć lat temu.

Zofia spuściła wzrok.

– Myśleliśmy… że już nie musicie tych pieniędzy…

Tomek próbował załagodzić sytuację:

– Mamo, tato… Marta ma rację. To były nasze oszczędności. Może chociaż część…

Andrzej westchnął ciężko.

– Dzieci… Gdybyśmy mogli… Ale sami widzicie, jak jest. Może za rok-dwa…

Wróciliśmy do domu w milczeniu. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Czułam się zdradzona przez wszystkich: przez teściów, przez Tomka, nawet przez siebie samą – bo pozwoliłam na to wszystko.

Następnego dnia zadzwoniła mama:

– I co? Powiedziałaś im?

– Tak… Ale nic to nie dało.

– Marta… musisz postawić granicę. Inaczej będą cię wykorzystywać całe życie.

Ale jak postawić granicę własnej rodzinie? Jak powiedzieć mężowi: „Twoi rodzice są dla mnie obcy”? Jak nie czuć się winna za własne rozczarowanie?

Od tamtej pory nasze relacje z teściami stały się chłodne. Tomek coraz częściej zamyka się w sobie. Ja czuję się rozdarta między lojalnością wobec niego a poczuciem krzywdy wobec siebie i naszego syna.

Czasem patrzę na Jasia i zastanawiam się: czy uczę go wybaczenia, czy raczej pozwalam mu widzieć moją bezsilność?

Czy naprawdę rodzina jest ważniejsza niż sprawiedliwość? Czy można kochać i jednocześnie wymagać szacunku do własnych granic?