Złapana w pułapkę własnej dobroci: Jak pomagając synowi i jego żonie, straciłam samą siebie
— Mamo, nie rozumiesz, my naprawdę nie mamy wyjścia! — głos Marty, żony mojego syna, drżał od emocji. Stała w progu mojego mieszkania, z oczami pełnymi łez. Za nią mój syn, Paweł, patrzył na mnie błagalnie, jak wtedy, gdy miał pięć lat i rozbił szybę piłką.
W tej chwili poczułam, jak serce ściska mi się z bólu. Zawsze byłam tą matką, która oddałaby ostatni grosz, byle tylko Paweł był szczęśliwy. Kiedyś śmiałam się, że moje siwe włosy to jego zasługa — każda nitka to inny stres: pierwsza miłość, pierwsza dwója, pierwsza noc poza domem. Teraz miał trzydzieści dwa lata i własną rodzinę, a ja wciąż nie umiałam przestać się martwić.
— Mamo, bank nas przycisnął. Jeśli nie zapłacimy raty za mieszkanie do końca tygodnia, grozi nam eksmisja — powiedział Paweł cicho. — Wiem, że już tyle razy cię prosiliśmy…
Westchnęłam ciężko. Ostatnie miesiące były dla mnie trudne. Po śmierci męża zostałam sama w trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Pracowałam całe życie jako nauczycielka polskiego — nigdy nie zarabiałam kokosów, ale zawsze starczało na skromne życie. Odkąd Paweł się ożenił i wyprowadził, próbowałam nauczyć się żyć dla siebie. Zapisałam się na jogę, zaczęłam czytać książki nie tylko do pracy, nawet raz byłam w teatrze sama. Ale za każdym razem, gdy dzwonił telefon i widziałam „Paweł”, serce mi przyspieszało.
— Marto, Pawle… Ja już naprawdę nie mam z czego wam dać — powiedziałam drżącym głosem. — Ostatnio wzięłam kredyt gotówkowy na waszą poprzednią ratę. Nie wiem, jak długo jeszcze dam radę…
Marta wybuchła płaczem. Paweł objął ją ramieniem i spojrzał na mnie z wyrzutem.
— Mamo, przecież jesteś naszą rodziną! Komu mamy zaufać, jeśli nie tobie? — powiedział z goryczą.
Zamilkłam. Zawsze byłam ich podporą. Kiedy Paweł miał zapalenie płuc w podstawówce, spałam przy jego łóżku przez tydzień. Kiedy Marta poroniła pierwszą ciążę, gotowałam im obiady i sprzątałam mieszkanie przez miesiąc. Teraz jednak czułam się jak wyciśnięta cytryna.
Po ich wyjściu usiadłam przy kuchennym stole i patrzyłam na stare zdjęcia Pawła z dzieciństwa. „Czy naprawdę jestem złą matką, jeśli chcę trochę spokoju?” — pytałam siebie w myślach. „Czy moje życie już się skończyło?”.
Następnego dnia zadzwoniła moja siostra, Basia.
— Znowu byli u ciebie? — zapytała bez ogródek.
— Tak… Basia, ja już nie mam siły. Oni mnie wykorzystują.
— Musisz postawić granicę. Inaczej nigdy nie zaczniesz żyć dla siebie — powiedziała stanowczo.
Ale jak postawić granicę własnemu dziecku? Przecież to moje dziecko! Nawet jeśli jest dorosły…
Wieczorem Paweł zadzwonił ponownie.
— Mamo, przemyślałaś to? Potrzebujemy tych pieniędzy do piątku.
— Pawle… Ja już naprawdę nie mogę. Musisz sam rozwiązać swoje problemy — powiedziałam cicho.
— Czyli zostawiasz nas na lodzie? Po tylu latach? — jego głos był pełen gniewu.
— Nie zostawiam was… Ale muszę też pomyśleć o sobie.
Rozłączył się bez słowa.
Przez kolejne dni nie spałam po nocach. W pracy byłam rozkojarzona, koleżanki pytały czy wszystko w porządku. Czułam się winna i samotna jak nigdy wcześniej.
W piątek wieczorem ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam i zobaczyłam Pawła z walizką.
— Marta pojechała do rodziców do Radomia. Ja… nie mam gdzie się podziać — powiedział szorstko.
Wpuściłam go do środka. Siedzieliśmy w milczeniu przy stole.
— Wiesz, mamo… Myślałem, że zawsze będziesz mnie ratować — powiedział nagle Paweł. — Ale chyba muszę dorosnąć.
Łzy napłynęły mi do oczu. Chciałam go przytulić jak wtedy, gdy był mały. Ale powstrzymałam się.
— Zawsze będziesz moim synem. Ale musisz nauczyć się żyć samodzielnie — odpowiedziałam cicho.
Przez kolejne tygodnie Paweł szukał pracy dorywczej i wynajął pokój u znajomego. Marta wróciła do niego po kilku miesiącach. Od tamtej pory rzadziej proszą mnie o pomoc finansową, ale nasze relacje są napięte.
Często zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam. Czy można być dobrą matką i jednocześnie dbać o siebie? Czy poświęcenie dla dziecka musi oznaczać rezygnację z własnego życia?
Może wy mi powiecie: czy egoizm matki to grzech? A może czasem trzeba postawić granicę nawet największej miłości?