Moje życie na krawędzi między szkołą a domem: Gorzka prawda o naszych dzieciach
– Pani Aniu, to niemożliwe, żeby mój Kuba zachował się w taki sposób! – głos pani Kowalskiej drżał od oburzenia, a jej oczy błyszczały gniewem. Siedziałam naprzeciwko niej w dusznym pokoju nauczycielskim, z kubkiem zimnej już kawy w dłoni i poczuciem, że za chwilę wybuchnę.
Właśnie skończyłam tłumaczyć, że jej syn nie tylko ściągał na sprawdzianie, ale też wyśmiewał koleżankę z klasy. Miałam dowody, świadków, nawet nagranie z monitoringu. Ale dla pani Kowalskiej to nie miało znaczenia. Jej Kuba był święty. Zawsze.
Od dwudziestu lat uczę języka polskiego w jednym z warszawskich liceów. Przez moje ręce przewinęły się setki dzieciaków – zdolnych, leniwych, zagubionych, pewnych siebie i tych całkiem pogubionych. Ale od kilku lat coraz częściej czuję się jak aktorka w kiepskim teatrze absurdu. Bo oto rodzice, którzy kiedyś stali po naszej stronie, dziś są naszymi największymi przeciwnikami. I nie chodzi tylko o ocenianie czy wymagania. Chodzi o prawdę – tę niewygodną, bolesną prawdę o ich dzieciach.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz usłyszałam od matki ucznia: „Pani się na niego uwzięła”. To był Bartek, chłopak z trzeciej klasy gimnazjum. Przyniósł mi wypracowanie przepisane słowo w słowo z internetu. Gdy mu to udowodniłam, spojrzał na mnie z pogardą i powiedział: „I co mi pani zrobi?”. Jego mama przyszła do szkoły następnego dnia z awanturą. „On by nigdy nie oszukał! To pani jest niesprawiedliwa!”
Zaczęłam wtedy wątpić w siebie. Może rzeczywiście jestem zbyt surowa? Może nie rozumiem dzisiejszych dzieci? Ale potem przyszły kolejne sytuacje – kłamstwa, manipulacje, agresja słowna i fizyczna. I zawsze ten sam schemat: rodzic broni dziecka jak lew, nie dopuszcza do siebie myśli, że jego pociecha mogłaby zrobić coś złego.
W domu nie jest łatwiej. Mam dwójkę dzieci – Zosię i Michała. Zosia jest w liceum, Michał w podstawówce. Staram się być dla nich wsparciem, ale też wymagać uczciwości i odpowiedzialności. Kiedyś Zosia przyszła do mnie zapłakana:
– Mamo, dostałam jedynkę za kartkówkę! – łkała.
– A uczyłaś się? – zapytałam spokojnie.
– No… trochę…
– Zosia, powiedz prawdę.
– Nie uczyłam się wcale – przyznała po chwili ciszy.
Przytuliłam ją mocno. Wiem, jak trudno jest przyznać się do błędu. Ale wiem też, jak łatwo jest skłamać – przed sobą, przed rodzicem, przed nauczycielem.
W szkole dzieci kłamią codziennie. Kłamią o zadaniach domowych („Nie było zadane!”), o sprawdzianach („Nie wiedziałem!”), o relacjach z rówieśnikami („To ona zaczęła!”). Kłamią, bo boją się konsekwencji, bo chcą być lepsi w oczach rodziców, bo tak jest łatwiej. A my – dorośli – często im w tym pomagamy.
Pamiętam rozmowę z kolegą z pracy, panem Markiem:
– Wiesz, Anka, czasem mam wrażenie, że rodzice wolą wierzyć w bajki niż zobaczyć prawdę o swoim dziecku.
– Boją się tej prawdy – odpowiedziałam.
– Ale przecież to im szkodzi najbardziej…
Najbardziej dramatyczna sytuacja wydarzyła się dwa lata temu. W klasie mojej córki wybuchł konflikt – grupa dziewczyn zaczęła gnębić jedną z koleżanek. Zosia przyszła do mnie przerażona:
– Mamo, one ją wyzywają na Messengerze…
– A ty? Co robisz?
– Nic… Boję się.
Zebrałam się na odwagę i poszłam do wychowawczyni. Rozmowa z rodzicami oprawczyń była jak walka z murem:
– Moja córka nigdy by czegoś takiego nie zrobiła!
– To ta druga prowokuje!
Dziewczynka zmieniła szkołę. Sprawa ucichła. Ale ja do dziś mam wyrzuty sumienia – czy mogłam zrobić więcej? Czy mogłam lepiej ochronić tę dziewczynkę? Czy mogłam lepiej wychować własną córkę?
Często wracam myślami do tych wszystkich spotkań z rodzicami. Do tych rozmów pełnych pretensji i żalu:
– Pani nie rozumie mojego dziecka!
– Pani wymaga za dużo!
– Pani go stresuje!
A ja? Ja po prostu chcę nauczyć ich odpowiedzialności za własne czyny. Chcę pokazać im świat bez lukru i fałszu. Chcę, żeby umieli przyznać się do błędu i wyciągnąć wnioski.
Czasem wieczorami siadam przy kuchennym stole i patrzę na swoje dzieci. Zastanawiam się: czy jestem dobrą matką? Czy jestem dobrą nauczycielką? Czy potrafię być sprawiedliwa wobec innych dzieci tak samo jak wobec własnych?
Ostatnio Michał przyszedł do mnie ze spuszczoną głową:
– Mamo… skłamałem pani od matematyki, że zgubiłem zeszyt… A tak naprawdę nie chciało mi się robić zadania.
Przytuliłam go mocno.
– Dziękuję ci za szczerość. To ważniejsze niż ocena.
Bo prawda boli – ale tylko ona daje szansę na zmianę.
Dziś wiem jedno: każde dziecko potrafi kłamać. Każde dziecko potrafi ranić innych – czasem nieświadomie, czasem bardzo świadomie. Ale to od nas zależy, czy nauczymy je odwagi do przyznania się do błędu i naprawienia go.
Czy jesteśmy gotowi spojrzeć prawdzie w oczy? Czy potrafimy przyznać przed sobą, że nasze dzieci nie są święte? A może wolimy żyć w iluzji – aż do dnia, kiedy będzie już za późno?