Blizny Zdrady: Historia o rodzinie, która zawiodła w najtrudniejszym momencie
Telefon zadzwonił, zanim zdążyłam wytrzeć ręce po zmywaniu. – Dzień dobry, tu Anna? – usłyszałam w słuchawce głos ciotki Ireny, tej samej, która zawsze dzwoniła tylko wtedy, gdy czegoś potrzebowała. – Tak, ciociu? – odpowiedziałam, już czując narastające napięcie. – Aniu, kochanie, czy mogłabyś przygarnąć na kilka tygodni mojego syna? Michał dostał pracę w Warszawie i nie ma gdzie się zatrzymać. Wiesz, jak to jest na początku…
Zacisnęłam zęby. To nie był pierwszy raz. Odkąd pamiętam, nasz dom był przystanią dla wszystkich: kuzynów szukających pracy, ciotek po rozwodach, dzieciaków na studiach. Mama powtarzała: „Rodzina jest najważniejsza. Kiedyś oni też nam pomogą”.
– Ciociu, naprawdę nie mam teraz warunków… – zaczęłam nieśmiało.
– Oj, Aniu, nie bądź taka! Przecież zawsze mogliśmy na was liczyć! – przerwała mi z wyrzutem.
Poczułam znajome ukłucie winy. Tak mnie wychowano – najpierw inni, potem ja. – Dobrze – westchnęłam. – Ale tylko na dwa tygodnie.
Michał wprowadził się już następnego dnia. Zostawił brudne buty w przedpokoju, rozłożył się na kanapie i nawet nie zapytał, czy może zrobić sobie kawę. Mama udawała, że wszystko jest w porządku. Tata milczał. Ja zaciskałam pięści w kieszeniach.
Przez lata byliśmy rodziną od rozwiązywania cudzych problemów. Gdy kuzynka Marta zaszła w nieplanowaną ciążę – zamieszkała u nas na pół roku. Kiedy wujek Zbyszek stracił pracę – tata załatwił mu robotę u znajomego. Pożyczki? Oczywiście, bez umowy, bo przecież „rodzina”.
Wszystko zmieniło się pewnego listopadowego popołudnia. Tata wrócił z pracy blady jak ściana. – Co się stało? – zapytałam zaniepokojona.
– Boli mnie brzuch… od kilku dni…
Mama natychmiast zadzwoniła po karetkę. W szpitalu usłyszeliśmy diagnozę: rak trzustki. Lekarz patrzył na nas ze współczuciem. – Trzeba działać szybko. Leczenie jest kosztowne…
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Mama płakała w kuchni. Ja siedziałam przy stole i patrzyłam na rachunki. Oszczędności wystarczyłyby na miesiąc leczenia. Sprzedaliśmy samochód, potem moje mieszkanie po babci. Ale to było za mało.
– Musimy poprosić rodzinę o pomoc – powiedziałam cicho.
– Przecież tyle razy im pomagaliśmy…
Mama zadzwoniła do ciotki Ireny jako pierwszej.
– Irenko… mamy problem… Tata jest ciężko chory… Potrzebujemy wsparcia…
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Oj, Aniu… bardzo wam współczuję… Ale wiesz, my teraz spłacamy kredyt za mieszkanie Michała… Może następnym razem?
Następnym razem? Poczułam, jak coś we mnie pęka.
Kolejne telefony wyglądały podobnie:
– Przykro mi, ale właśnie robimy remont…
– Wiesz, dzieci idą do szkoły prywatnej…
– Mam pieniądze na lokacie i nie mogę ich ruszyć…
Tylko kuzynka Basia przelała nam 500 złotych z przeprosinami, że nie może więcej.
Wieczorem siedzieliśmy przy stole w trójkę. Mama miała czerwone oczy od płaczu.
– Jak mogli nam to zrobić? – wyszeptała.
– Może za dużo dawaliśmy? – tata spojrzał na mnie ciężko.
– Nie wierzę… Przecież rodzina powinna być razem w trudnych chwilach! – wybuchłam.
Zaczęliśmy żyć od kredytu do kredytu. Mama pracowała na dwa etaty jako księgowa w osiedlowej spółdzielni i wieczorami dorabiała rozliczeniami PIT-ów sąsiadom. Ja brałam każdą dodatkową pracę: korepetycje z angielskiego dla dzieci sąsiadów, tłumaczenia online po nocach.
Tata chudł w oczach. Leczenie działało powoli, ale rachunki rosły szybciej niż nadzieja.
Pewnego dnia zadzwoniła kuzynka Marta:
– Aniu! Słyszałam o tacie… Bardzo mi przykro… Słuchaj, czy mogłabyś pomóc mojej córce z matematyką? Ma poprawkę w sierpniu…
Zaniemówiłam.
– Marto… My ledwo wiążemy koniec z końcem! Tata jest chory!
– Wiem, wiem… Ale ty zawsze byłaś taka dobra…
Rozłączyłam się bez słowa.
W domu atmosfera była coraz gorsza. Mama zaczęła mieć pretensje do taty:
– To przez ciebie! Gdybyś nie pomagał wszystkim wokół, mielibyśmy teraz oszczędności!
– A ty? Sama przygarniałaś Martę i jej dzieci!
– Bo myślałam, że rodzina to coś znaczy!
Siedziałam w swoim pokoju i słuchałam ich kłótni przez cienką ścianę. Czułam się zdradzona przez wszystkich: przez rodzinę, przez świat, przez własne dobre serce.
Przyszedł dzień spłaty pierwszej raty kredytu hipotecznego pod zastaw mieszkania rodziców.
– Nie damy rady… – mama ukrywała twarz w dłoniach.
– Musimy! – odpowiedziałam twardo.
Zaczęły się telefony od banku, potem od windykatorów. Spałam po trzy godziny na dobę. W pracy byłam cieniem samej siebie.
Pewnego wieczoru zadzwoniła ciotka Irena:
– Aniu… Michał wraca do was na kilka dni. Ma nową pracę pod Warszawą i musi się przespać u was zanim znajdzie coś swojego…
Wykrzyczałam jej wszystko: lata poświęceń, brak wdzięczności, samotność w chorobie ojca.
– Jak możesz być taka niewdzięczna?! – oburzyła się ciotka.
– Niewdzięczna?! To wy jesteście niewdzięczni! – krzyczałam przez łzy.
Rozłączyłam się i pierwszy raz od lat poczułam ulgę.
Tata zmarł kilka miesięcy później. Byliśmy wtedy już tylko we dwoje z mamą. Rodzina przysłała wieńce na pogrzeb i kilka sms-ów ze słowem „współczuję”.
Po pogrzebie spotkaliśmy się wszyscy u nas w mieszkaniu. Ciotki rozmawiały o wakacjach nad Bałtykiem i nowych samochodach dzieci. Kuzyni pytali o przepis na sernik mamy.
Patrzyłam na nich i czułam pustkę.
Po wszystkim mama powiedziała:
– Już nigdy więcej nie dam się wykorzystać.
A ja? Nadal nie wiem, czy lepiej być dobrym i naiwnym czy twardym i egoistycznym. Czy rodzina naprawdę coś znaczy? Czy to tylko słowo?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy gdybyśmy byli inni, byłoby nam lżej? A może to właśnie te blizny zdrady uczyniły mnie silniejszą?
A wy? Czy kiedykolwiek poczuliście się zdradzeni przez najbliższych?