Już nie jesteś mamą: Historia zdrady, która złamała mi serce
– Jagoda, proszę cię, nie rób tego… – mój głos drżał, a dłonie ściskały się nerwowo na kuchennym stole. Patrzyłam na nią, moją córkę, która jeszcze kilka lat temu tuliła się do mnie w nocy, gdy bała się burzy. Teraz stała naprzeciwko mnie, z walizką w ręku i wzrokiem pełnym chłodu.
– Mamo, już postanowiłam. Nie możesz mnie zatrzymać – odpowiedziała twardo. Jej oczy były obce, jakby patrzyła na mnie przez szybę.
W tej chwili poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Przypomniałam sobie dzień, kiedy ją urodziłam. Miałam wtedy dwadzieścia lat. Byłam jeszcze dziewczyną – naiwną, zakochaną po uszy w jej ojcu. On odszedł, zanim Jagoda skończyła rok. Po prostu spakował się i zniknął. Powiedział tylko: „Nie jestem gotowy. Życie dopiero się zaczyna.”
Zostałam sama. Bez wsparcia rodziców – mama zmarła wcześnie na raka, ojciec porzucił nas jeszcze wcześniej. Mieszkałyśmy w małym mieszkaniu na Pradze, gdzie sąsiedzi patrzyli na mnie z litością albo pogardą. Pracowałam na dwa etaty: rano sprzątałam w szkole podstawowej, wieczorami dorabiałam jako kasjerka w Biedronce. Wszystko po to, żeby Jagodzie niczego nie brakowało.
Pamiętam jej pierwsze kroki, pierwsze słowa. Każdą noc spędzoną przy jej łóżku, gdy miała gorączkę i płakała przez sen. Nie miałam nikogo poza nią. Była moim światem.
Jagoda dorastała szybko. Była bystra, piękna i uparta – zupełnie jak jej ojciec. Zawsze chciała więcej: lepszych ubrań, droższych butów, nowych telefonów. Robiłam wszystko, żeby jej to zapewnić. Czasem musiałam pożyczać pieniądze od sąsiadki albo brać nadgodziny. Nigdy nie narzekałam.
Kiedy skończyła liceum i dostała się na studia do Warszawy, byłam z niej dumna jak nigdy dotąd. Pomagałam jej finansowo, choć sama ledwo wiązałam koniec z końcem. Wysyłałam paczki z jedzeniem, przelewałam pieniądze na czynsz.
Ale coś zaczęło się zmieniać. Jagoda coraz rzadziej dzwoniła. Odwiedzała mnie tylko na święta – i to na chwilę. Zawsze była zajęta: nauką, pracą, znajomymi. Czułam się coraz bardziej samotna.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka:
– Pani Aniu, widziałam Jagodę w mieście… Z jakimś mężczyzną.
Zignorowałam to. Przecież miała prawo do własnego życia.
Aż do tego dnia…
– Wyjeżdżam do Norwegii – powiedziała mi nagle podczas jednej z krótkich wizyt.
– Jak to? Na jak długo?
– Na stałe. Dostałam pracę w Oslo. Wyjeżdżam z Michałem.
Michał… Chłopak, którego poznała na studiach. Nigdy go nie widziałam – nie chciała go przedstawić.
– Jagoda… A ja? Co ze mną?
– Mamo, muszę żyć swoim życiem! Nie mogę być wiecznie twoją córeczką!
Wtedy pierwszy raz poczułam prawdziwy gniew.
– Oddałam ci wszystko! Całe życie podporządkowałam tobie! Nawet nie wiesz, ile razy rezygnowałam z siebie!
– Nikt cię o to nie prosił – rzuciła zimno.
Te słowa uderzyły mnie mocniej niż cokolwiek innego.
Jagoda wyjechała tydzień później. Nie zadzwoniła nawet z lotniska. Przez pierwsze dni płakałam bez przerwy. Chodziłam po pustym mieszkaniu i patrzyłam na jej zdjęcia: małą dziewczynkę w różowej sukience, nastolatkę z dyplomem maturalnym…
Próbowałam do niej dzwonić – nie odbierała. Pisałam wiadomości – odpowiadała zdawkowo: „Jestem zajęta”, „Nie mam czasu”.
Minęły miesiące. W pracy zaczęli zauważać, że jestem rozkojarzona. Koleżanka zapytała:
– Co się dzieje, Aniu?
Nie potrafiłam odpowiedzieć.
Czułam się zdradzona przez własne dziecko.
Któregoś dnia przyszło do mnie pismo z banku – Jagoda przestała spłacać kredyt studencki, który wzięłyśmy razem na jej edukację. Zostałam z długiem sama.
Zadzwoniłam do niej ostatni raz:
– Jagoda… Musisz mi pomóc! Bank grozi mi komornikiem!
– To twoja sprawa – usłyszałam w słuchawce.
Po tej rozmowie coś we mnie pękło.
Przestałam walczyć o kontakt. Przestałam pisać i dzwonić.
Zaczęłam żyć jak cień samej siebie. Praca-dom-praca-dom. Wieczorami siadałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Czasem wyobrażałam sobie, że Jagoda wraca do domu i mówi: „Mamo, przepraszam”. Ale to się nigdy nie wydarzyło.
Minęły dwa lata.
Dziś jestem inną osobą. Nadal boli mnie serce na myśl o córce, ale nauczyłam się żyć bez niej. Zaczęłam chodzić na spacery po parku Skaryszewskim, zapisałam się na zajęcia jogi dla seniorów. Poznałam kilka kobiet w podobnej sytuacji – rozmawiamy o naszych dzieciach i o tym, jak trudno być matką w dzisiejszych czasach.
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę byłam złą matką? Czy można kochać za bardzo? Czy oddając komuś całe swoje życie, nie tracimy siebie?
Może kiedyś Jagoda wróci i zapyta: „Mamo, czy możesz mi wybaczyć?” Może wtedy odpowiem: „Już nie jestem twoją mamą… Ale zawsze będziesz moją córką.”
Czy można wybaczyć zdradę własnego dziecka? Czy matka powinna zawsze czekać? Co wy byście zrobili na moim miejscu?