Niechciana na urodzinach własnego wnuka – historia jednej babci
Otworzyłam wiadomość od syna z poczuciem, że to pewnie kolejne zaproszenie – jak co roku, w przeddzień urodzin mojego ukochanego wnuka. Zawsze czekałam na ten dzień z bijącym sercem. Gotowałam się tygodniami: wybierałam prezent, myślałam, jaki tort upiec, w co się ubrać, żeby Franek się ucieszył i żeby nie zawstydzić synowej. Ale tym razem w telefonie zobaczyłam tylko kilka krótkich zdań: „Mamo, w tym roku proszę, żebyś nie przychodziła na urodziny Franka. Ustaliliśmy z Kasią, że lepiej będzie, jeśli zostaniesz w domu. Babcia psuje atmosferę.”
Zamarłam. Przeczytałam wiadomość jeszcze raz, potem jeszcze raz. Słowa zaczęły mnie palić od środka. Babcia psuje atmosferę. Ja? Przecież zawsze starałam się być pomocna, nie narzucać się, nie komentować wychowania Franka, chociaż czasem aż mnie ściskało w środku, gdy widziałam, jak Kasia pozwala mu na wszystko albo jak syn podnosi głos. Ale milczałam. Chciałam tylko być częścią ich życia.
Przez chwilę siedziałam w kuchni bez ruchu. Zegar tykał głośniej niż zwykle. W końcu zadzwoniłam do syna. Odebrał po kilku sygnałach.
– Cześć, Mamo – powiedział cicho.
– Michał… – zaczęłam drżącym głosem – czy ty naprawdę nie chcesz, żebym przyszła na urodziny Franka?
– Mamo… – westchnął – to nie jest tak, że nie chcę. Po prostu… W zeszłym roku byłaś trochę spięta. Kasia się stresowała. Franek był potem smutny…
– Bo nie pozwoliliście mi nawet złożyć mu życzeń przy torcie! – przerwałam mu, czując jak łzy napływają mi do oczu.
– Mamo, to był nasz pomysł na urodziny. Chcieliśmy inaczej…
– Ale ja jestem jego babcią! – krzyknęłam nagle. – Czy to takie straszne?
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Mamo, ja cię bardzo proszę… Nie chcemy kłótni. Chcemy spokoju.
Rozłączył się pierwszy raz w życiu przede mną.
Siedziałam długo w ciszy. Przed oczami miałam wszystkie te lata, kiedy Michał był mały. Jak biegał po podwórku z rozbitymi kolanami, jak tulił się do mnie po nocnych koszmarach. Jak płakał po śmierci ojca i jak obiecywałam mu, że zawsze będziemy rodziną. A teraz? Teraz jestem problemem.
Następnego dnia próbowałam zająć się czymś innym. Poszłam do sklepu po bułki i mleko, ale nawet ekspedientka zauważyła, że coś jest nie tak.
– Pani Zosiu, wszystko w porządku?
– Tak… tak… – skłamałam.
Wróciłam do pustego mieszkania. Na stole leżała paczka z prezentem dla Franka – książka o dinozaurach i nowy sweter, który sama wydziergałam. Przesuwałam palcami po miękkiej wełnie i czułam się tak bardzo niepotrzebna.
Wieczorem zadzwoniła sąsiadka, pani Halina.
– Zosiu, co taka cicha jesteś? Przecież jutro urodziny twojego wnuka!
– Nie idę… Syn powiedział, że psuję atmosferę.
Po drugiej stronie usłyszałam westchnienie.
– Dzieci teraz takie są… Wszystko im przeszkadza. Ale ty się nie poddawaj.
Łatwo powiedzieć.
W noc przed urodzinami długo nie mogłam zasnąć. Myśli kłębiły mi się w głowie: może rzeczywiście jestem zbyt surowa? Może powinnam była bardziej akceptować wybory Michała i Kasi? Może za dużo mówiłam o dawnych czasach? Ale przecież chciałam tylko dobrze…
Rano obudził mnie dźwięk telefonu. Wiadomość od Kasi: „Dziękujemy za prezent dla Franka. Przekażemy mu wszystko. Prosimy nie dzwonić dziś do Michała.”
Poczułam się jak intruz we własnej rodzinie.
Przez cały dzień chodziłam po mieszkaniu jak cień. W końcu usiadłam przy oknie i patrzyłam na dzieci bawiące się na podwórku. Przypomniało mi się dzieciństwo Michała – wtedy wszystko było prostsze. Byliśmy tylko we dwoje przeciwko światu.
Wieczorem zadzwoniła Halina.
– Zosiu, chodź do mnie na herbatę. Nie możesz tak siedzieć sama.
Poszłam. Siedziałyśmy razem przy kuchennym stole i rozmawiałyśmy o dawnych czasach. Halina opowiadała o swoich wnukach – też rzadko ją odwiedzają, ale przynajmniej dzwonią.
– Może powinnaś napisać list do Michała? – zaproponowała nagle.
Pomyślałam o tym długo tej nocy. W końcu usiadłam przy biurku i zaczęłam pisać:
„Michałku,
Nie wiem, co zrobiłam źle. Przepraszam, jeśli byłam zbyt surowa albo za bardzo się wtrącałam. Bardzo kocham Franka i Ciebie też. Chciałabym być częścią waszego życia, ale jeśli to dla was za trudne – usunę się w cień. Tylko proszę, nie zapominajcie o mnie całkiem.”
Nie wiem, czy kiedykolwiek wyślę ten list.
Minął tydzień od urodzin Franka. Nikt nie zadzwonił, nikt nie przyszedł. Tylko Halina czasem wpada na herbatę i przynosi kawałek ciasta.
Czasem myślę: może rzeczywiście lepiej byłoby wyjechać gdzieś daleko? Zacząć wszystko od nowa? Ale przecież mam już swoje lata…
Patrzę na zdjęcie Michała z dzieciństwa i pytam siebie: kiedy rodzina przestaje być rodziną? Czy można przestać być potrzebnym własnemu dziecku? I czy samotność to naprawdę cena za szczerość i miłość?