Pęknięta szklarnia i kobiecy spryt: jak intryga niemal rozbiła dwie rodziny

Wszystko zaczęło się od huku, który poderwał mnie z łóżka o czwartej nad ranem. Wybiegłam na podwórko w samych kapciach, z sercem bijącym jak oszalałe. W powietrzu czuć było chłód i niepokój, a na granicy mojego ogrodu stała sąsiadka – Justyna, cała roztrzęsiona, z twarzą mokrą od łez.

– Boże, Anka! – krzyknęła, rzucając się w moją stronę. – Moja szklarnia! Ktoś ją rozwalił! Wszystko poszło na marne!

Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Justyna już ciągnęła mnie za rękę przez mokrą trawę. Jej szklarnia wyglądała jak po przejściu huraganu – szkło rozbite, pomidory i ogórki stratowane, ziemia rozorana. Znałam ją od lat, wiedziałam, ile pracy i serca wkładała w te swoje warzywa. Ale tego ranka coś w jej oczach było inne – nie tylko rozpacz, ale i jakaś dziwna determinacja.

– Ktoś to zrobił specjalnie – szlochała. – Wiesz, ile dla mnie znaczył ten plon? Miałam sprzedać na targu, dzieciom na wakacje odłożyć…

Przytuliłam ją, choć w głowie już zaczęły mi się kłębić podejrzenia. Ostatnio Justyna była dziwnie nerwowa, coraz częściej zaglądała do nas pod byle pretekstem. Raz po jajka, raz po cebulę, a czasem tylko po to, żeby pogadać z moim mężem, Tomkiem. Zawsze uśmiechnięta, zawsze z tym błyskiem w oku.

Tomek wyszedł na podwórko zaspany i zły.

– Co się dzieje? – mruknął.

– Szklarnia Justyny… ktoś ją zniszczył – odpowiedziałam cicho.

Spojrzał na mnie znacząco. Wiedziałam, że nie lubił Justyny. Zawsze powtarzał: „Anka, ona coś knuje”. Ale ja nie chciałam wierzyć w takie rzeczy. Do dziś.

Następne dni były jak zły sen. Justyna codziennie przychodziła do nas, coraz bardziej roztrzęsiona. Jej mąż, Paweł, od miesięcy pił i nie interesował się domem. Ich dzieci chodziły głodne i zaniedbane. Justyna narzekała na wszystko – na życie, na męża, na sąsiadów. Ale najczęściej na samotność.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Tomka przez telefon:

– Nie mogę ci pomóc – mówił stanowczo. – To nie moja sprawa.

Położyłam się obok niego w łóżku i zapytałam:

– To była Justyna?

Westchnął ciężko.

– Tak. Chciała, żebym jej naprawił szklarnię. Ale Anka… ona nie chce tylko pomocy przy szklarni.

Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę wykrzyczeć mu wszystko, co myślę o tej sytuacji. Ale zamiast tego zapytałam:

– Myślisz, że ona…?

– Tak – przerwał mi. – Ona chce czegoś więcej.

Nie spałam całą noc. W głowie miałam tysiące myśli: czy powinnam porozmawiać z Justyną? Czy powinnam powiedzieć Pawłowi? A może to tylko moja wyobraźnia?

Następnego dnia Justyna przyszła do mnie z ciastem.

– Upiekłam dla was – powiedziała słodko. – Tomek lubi sernik, prawda?

Patrzyłam na nią długo.

– Justyna… powiedz mi szczerze: co się dzieje?

Zbladła.

– Nic… po prostu chciałam podziękować za wsparcie.

Nie wierzyłam jej ani przez chwilę.

Wieczorem Tomek wrócił późno z pracy. Był zmęczony i rozdrażniony.

– Anka, musimy pogadać – powiedział poważnie. – Justyna poprosiła mnie dzisiaj o pieniądze. Powiedziała, że Paweł przepija wszystko i nie ma za co żyć.

Zrobiło mi się jej żal, ale jednocześnie poczułam gniew.

– I co zrobiłeś?

– Dałem jej dwieście złotych. Ale powiedziałem jasno: to ostatni raz.

Wiedziałam już wtedy, że sprawy zaszły za daleko.

Kilka dni później Paweł przyszedł do nas pijany jak bela.

– Anka… Tomek… przepraszam za wszystko… Justyna mówiła mi… że wy jej pomagacie…

Spojrzałam na niego z litością.

– Paweł, musicie sobie poradzić sami. My nie możemy was ciągle ratować.

Wybuchnął płaczem jak dziecko.

– Ona mnie zostawi… wiem to…

Wtedy zrozumiałam, że Justyna gra na dwa fronty: użala się nad sobą przede mną i Tomkiem, a jednocześnie manipuluje Pawłem. Chciała wzbudzić w nim poczucie winy i zmusić go do zmiany. Ale czy naprawdę chodziło jej o rodzinę?

Pewnej nocy obudził mnie hałas pod oknem. Wyjrzałam i zobaczyłam Justynę stojącą z Tomkiem przy szklarni. Szeptali coś do siebie nerwowo. Serce podeszło mi do gardła.

Rano postanowiłam działać. Poszłam do Justyny bez zapowiedzi.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.

Usiadłyśmy w jej kuchni przy zimnej herbacie.

– Wiem o wszystkim – zaczęłam. – Wiem, że próbujesz wciągnąć Tomka w swoje sprawy. Wiem też o pieniądzach i o tym, co robisz Pawłowi.

Zbladła jeszcze bardziej niż ostatnio.

– Anka… ja już nie wiem, co robić… Paweł mnie niszczy…

– Ale to nie powód, żeby niszczyć inne rodziny! – przerwałam jej ostro. – Jeśli chcesz pomocy, powiedz wprost. Ale nie mieszaj mojego męża do swoich gier!

Wybuchła płaczem.

– Przepraszam… ja już nie mam siły…

Wyszłam stamtąd z ciężkim sercem. Wiedziałam, że nie mogę jej zostawić samej sobie, ale też nie mogę pozwolić jej rozbić mojej rodziny.

Wieczorem usiedliśmy z Tomkiem przy stole.

– Musimy postawić granice – powiedziałam cicho. – Pomagamy tylko wtedy, gdy to naprawdę konieczne. I nigdy kosztem naszej rodziny.

Przytaknął bez słowa.

Następnego dnia Paweł przyszedł trzeźwy pierwszy raz od miesięcy.

– Anka… dziękuję ci za szczerość – powiedział cicho. – Pogadam z Justyną. Może jeszcze uda nam się wszystko naprawić.

Minęły tygodnie. Justyna przestała przychodzić tak często. Paweł zaczął chodzić do pracy i mniej pić. Ich dzieci znów zaczęły się uśmiechać.

A ja? Nauczyłam się czegoś ważnego: czasem trzeba być twardym dla dobra wszystkich. Bo czy warto budować swoje szczęście na cudzym nieszczęściu?

Patrzę dziś na Tomka i czuję wdzięczność za to, co mamy. Czy każda rodzina musi przejść przez taki kryzys? A może wystarczy po prostu nauczyć się mówić „dość” zanim będzie za późno?