Mieszkanie wolne od krewnych: Moja walka o własny kąt i godność

Drzwi trzasnęły z hukiem, a ja aż podskoczyłam, ścierając łzy z policzka. – Znowu ona! – syknęłam przez zęby, słysząc znajomy stuk obcasów na klatce schodowej. Teściowa. Znowu przyszła bez zapowiedzi, jakby moje mieszkanie było jej własnością.

– Dzień dobry, Martynko – powiedziała z przesadną słodyczą pani Halina, matka mojego męża. – Przyniosłam ci trochę ogórków kiszonych, bo wiem, że sama nie masz czasu na takie rzeczy.

Wiedziałam, co to znaczy. „Nie masz czasu” – czyli jesteś leniwa, nie potrafisz prowadzić domu. Odetchnęłam głęboko i wpuściłam ją do środka.

– Michał jest w pracy – rzuciłam, zanim zdążyła zapytać. – Ale możesz poczekać.

Usiadła w salonie, rozglądając się po kątach, jakby szukała czegoś do skomentowania. – Ładnie tu masz… Ale te firanki już trochę szare, nie sądzisz? Może bym ci wyprała? – zaproponowała z uśmiechem.

Zacisnęłam pięści. To mieszkanie dostałam po babci. Przez lata remontowałam je sama, z pomocą rodziców. Michał zamieszkał tu ze mną dopiero po ślubie. Ale od tamtej pory jego rodzina zachowywała się tak, jakby to był ich dom.

– Dziękuję, poradzę sobie – odpowiedziałam chłodno.

Halina westchnęła ciężko i spojrzała na mnie z troską. – Wiesz, Martynko, ja tylko chcę dobrze. Michał to mój jedyny syn. Chciałabym, żeby miał coś swojego. A ty… no wiesz… mogłabyś się podzielić.

Zamarłam. To nie pierwszy raz słyszałam tę sugestię. Za każdym razem bolało tak samo.

– Mamo, to mieszkanie jest Martyny – powtarzał Michał, ale coraz ciszej, coraz mniej przekonująco.

Wieczorem wrócił z pracy zmęczony i rozdrażniony.

– Znowu była? – zapytał bez entuzjazmu.

– Była. I znowu zaczęła o mieszkaniu.

Michał usiadł ciężko na kanapie i ukrył twarz w dłoniach.

– Martyna… Ja już nie mam siły. Mama mnie męczy codziennie. W pracy koledzy się śmieją, że mieszkam u żony. Ojciec też mi dogaduje… Może byśmy chociaż przepisali połowę na mnie? Żeby wszyscy się odczepili?

Poczułam, jakby ktoś mnie uderzył w brzuch.

– A ty? Chcesz tej połowy? Czy tylko chcesz mieć święty spokój?

Milczał długo.

– Nie wiem… Chyba jedno i drugie.

Wstałam i wyszłam do kuchni. Zaczęłam szorować blat tak mocno, że aż popękały mi paznokcie.

Następnego dnia zadzwoniła moja mama.

– Martynko, nie daj się! To twoje mieszkanie! Oni tylko czekają, aż się zgodzisz, a potem cię wygryzą!

– Mamo, ja już nie mam siły walczyć… Michał też ma dość…

– To niech sobie radzi! Ty nie jesteś winna temu, że jego rodzina jest taka zachłanna!

Wieczorem Michał wrócił później niż zwykle. Pachniał piwem i papierosami.

– Byłem z ojcem na meczu – rzucił bez entuzjazmu.

– I co? Też ci mówił o mieszkaniu?

Wzruszył ramionami.

– Wszyscy mówią. Nawet ciotka Jadzia dzwoniła dziś do mnie i pytała, kiedy wreszcie „załatwimy sprawy majątkowe”.

Zacisnęłam zęby.

– Michał… Ja nie dam ci połowy mieszkania. Nie dlatego, że ci nie ufam. Ale widzę, co się dzieje w twojej rodzinie. Boję się, że jeśli coś nam się stanie… zostanę na bruku.

Spojrzał na mnie z wyrzutem.

– Czyli mi nie ufasz?

– Ufam ci. Ale nie ufam twojej matce.

Przez kolejne tygodnie atmosfera gęstniała jak śmietana zostawiona na słońcu. Halina przychodziła coraz częściej – raz z ogórkami, raz z ciastem drożdżowym, raz „tylko na chwilkę” po drodze do lekarza. Zawsze kończyło się tym samym: aluzje do mieszkania, do „wspólnego dobra”, do „rodzinnych wartości”.

W końcu wybuchłam.

– Pani Halino! Proszę przestać przychodzić bez zapowiedzi! To jest mój dom! Mój!

Zamilkła na chwilę, a potem rozpłakała się teatralnie.

– Michał! Słyszysz?! Twoja żona mnie wyrzuca! Po tylu latach znajomości! Ja tylko chciałam pomóc!

Michał patrzył na mnie bezradnie.

– Martyna… Może przesadzasz?

Poczułam się zdradzona przez wszystkich. Przez męża, przez teściową, przez własne sumienie.

Następnego dnia spakowałam walizkę i pojechałam do rodziców na weekend. Potrzebowałam oddechu.

Mama przyjęła mnie bez słowa pytania. Wieczorem usiadłyśmy przy herbacie.

– Córeczko… Ty musisz postawić granicę. Albo oni się nauczą ją szanować, albo będziesz całe życie walczyć o własny kąt.

Wróciłam do domu w niedzielę wieczorem. Michał siedział przy komputerze i grał w jakąś grę online.

– Wracasz? – rzucił bez odwracania głowy.

– Wracam. Ale musimy pogadać.

Wyłączył komputer i spojrzał na mnie poważnie.

– Słuchaj… Ja nie chcę wojny między tobą a moją matką. Ale ja też nie chcę być wiecznie tym „od żony”. Chcę mieć coś swojego…

Usiadłam naprzeciw niego i spojrzałam mu prosto w oczy.

– Michał… Jeśli chcesz mieć coś swojego – kupmy razem coś nowego. Zacznijmy od zera. Ale tego mieszkania nie oddam nikomu. Nawet tobie.

Patrzył na mnie długo w milczeniu.

– Nie stać nas na nowe mieszkanie…

– To może czas dorosnąć i przestać słuchać mamusi?

Wybuchła awantura jakiej jeszcze u nas nie było. Krzyki, płacz, trzaskanie drzwiami. Michał wyszedł z domu i wrócił dopiero nad ranem.

Przez kolejne dni żyliśmy obok siebie jak współlokatorzy. Halina przestała przychodzić – chyba obraziła się na dobre. W pracy zaczęłam słyszeć plotki: „Podobno Martyna nie chce przepisać mieszkania na męża”, „Podobno mają kryzys”…

Czułam się samotna jak nigdy dotąd. Ale też silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Po miesiącu Michał spakował swoje rzeczy i wyprowadził się do rodziców.

Zostałam sama w pustym mieszkaniu – moim mieszkaniu. Przez pierwsze dni płakałam bez przerwy. Potem zaczęłam oddychać pełną piersią.

Dziś mija rok od tamtych wydarzeń. Czasem jeszcze spotykam Michała na mieście – wygląda na zmęczonego i przybitego. Halina podobno wszystkim opowiada, jaka to jestem niewdzięczna i zimna.

Ale ja wiem jedno: wolność kosztuje czasem bardzo dużo. Ale czy warto ją oddać za święty spokój?

Czy wy też musieliście kiedyś wybierać między rodziną a własnym szczęściem? Co byście zrobili na moim miejscu?