Teściowa obiecała zająć się naszym synem, a potem wycofała się bez słowa – jak jedno zdanie zmieniło nasze życie
– Nie mogę przyjechać, Aniu. Przepraszam, ale musisz sobie poradzić sama. – Głos teściowej w słuchawce był chłodny, niemal obcy. Przez chwilę miałam wrażenie, że to żart. Przecież jeszcze wczoraj zapewniała mnie, że przyjedzie na tydzień i zajmie się Jasiem, żebym mogła być przy Tomku po wyjściu ze szpitala.
Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za drzwiami słychać było kaszel Tomka i cichy płacz Jasia, który domagał się uwagi. Miałam ochotę krzyczeć, ale tylko szeptem spytałam:
– Mamo, ale przecież Tomek dopiero wrócił ze szpitala. Lekarz mówił, że musi mieć spokój… Ja nie dam rady sama.
– Aniu, ja też mam swoje życie. Nie mogę wszystkiego rzucić – odpowiedziała teściowa i rozłączyła się bez pożegnania.
Przez chwilę stałam w bezruchu, czując jak narasta we mnie panika. Przypomniałam sobie wszystkie rozmowy z Tomkiem sprzed tygodnia: „Mama na pewno pomoże, zawsze możemy na nią liczyć”. Zawsze… To słowo zabrzmiało teraz jak kpina.
Weszłam do pokoju. Tomek leżał blady na kanapie, z trudem łapiąc oddech. Jasio podszedł do mnie z ulubionym misiem.
– Mamusiu, pobawisz się ze mną?
Uklękłam przy nim i przytuliłam go mocno. W głowie miałam mętlik: jak pogodzić opiekę nad chorym mężem i energicznym trzylatkiem? Jak nie zawalić pracy zdalnej, której szefowa już patrzyła na mnie krzywo po ostatnich zwolnieniach? Jak nie zwariować?
Wieczorem, gdy Jasio zasnął, usiadłam przy Tomku. Spojrzał na mnie z troską.
– Co powiedziała mama?
Nie chciałam go martwić, ale nie umiałam kłamać.
– Nie przyjedzie.
Przez chwilę patrzył w sufit, potem odwrócił głowę. Widziałam w jego oczach rozczarowanie i coś jeszcze – może wstyd?
– Przepraszam – wyszeptał. – Myślałem, że… że możemy na niej polegać.
– To nie twoja wina – odpowiedziałam szybko, choć w środku czułam narastającą złość. Na teściową, na los, na siebie za to, że uwierzyłam w jej obietnice.
Następne dni były jak walka o przetrwanie. Budziłam się przed świtem, żeby przygotować śniadanie dla wszystkich i ogarnąć dom zanim Jasio się obudzi. Potem zabawy z synem przeplatane podawaniem leków Tomkowi i rozmowami z lekarzem przez telefon. W międzyczasie praca – telefony od klientów, maile od szefowej: „Aniu, musisz szybciej reagować”.
Wieczorami płakałam po cichu w łazience. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Dzwoniłam do mamy, ale ona mieszkała 200 kilometrów dalej i sama opiekowała się schorowanym tatą. Przyjaciółki miały swoje dzieci i obowiązki.
Najgorsza była świadomość zawodu. Zawsze starałam się być dobrą synową – pomagałam teściowej w ogrodzie, pamiętałam o jej urodzinach, wysyłałam zdjęcia Jasia. Myślałam, że jesteśmy rodziną.
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do niej jeszcze raz.
– Mamo… – zaczęłam niepewnie. – Czy naprawdę nie możesz przyjechać choć na dwa dni? Tomek bardzo cię potrzebuje.
Usłyszałam westchnienie.
– Aniu, ja mam swoje sprawy. Poza tym… Tomek zawsze był taki samodzielny. Może czas nauczyć się radzić sobie bez matki?
Zamurowało mnie. Czy naprawdę uważała, że prosimy ją o pomoc z wygodnictwa? Że choroba syna to nasza fanaberia?
Po tej rozmowie coś we mnie pękło. Przestałam liczyć na wsparcie z jej strony. Skupiłam się na tym, co mogłam zrobić sama – poprosiłam sąsiadkę o pomoc przy Jasiu na kilka godzin dziennie (na szczęście zgodziła się bez wahania), a Tomka przekonałam do teleporad psychologa, bo widziałam jak bardzo przeżywa całą sytuację.
Minęły trzy tygodnie. Tomek powoli wracał do sił, Jasio nauczył się sam zasypiać bez bajki czytanej przez tatę. Ja nauczyłam się prosić o pomoc innych niż rodzina – i przestałam czuć się winna z tego powodu.
Pewnego dnia zadzwoniła teściowa.
– Aniu… Jak tam Tomek?
W jej głosie wyczułam niepewność.
– Już lepiej – odpowiedziałam chłodno.
– Może teraz mogłabym przyjechać? – zaproponowała.
Zawahałam się. Chciałam powiedzieć „nie trzeba”, ale usłyszałam za sobą głos Tomka:
– Powiedz jej prawdę.
Wzięłam głęboki oddech.
– Mamo, bardzo cię kochamy i doceniamy wszystko, co dla nas zrobiłaś przez lata. Ale wtedy naprawdę cię potrzebowaliśmy. I było nam bardzo przykro, że nas zostawiłaś.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Potem usłyszałam cichy płacz.
– Przepraszam… Nie wiedziałam, że aż tak was zawiodłam.
Rozłączyłyśmy się bez dalszych słów. Nie wiem, czy kiedykolwiek wróci między nami dawna bliskość. Ale wiem jedno: czasem trzeba pozwolić sobie na rozczarowanie i nauczyć się prosić o pomoc tam, gdzie naprawdę ją dostaniemy.
Czy rodzina powinna być zawsze naszym oparciem? A może czasem lepiej zaufać obcym niż liczyć na tych najbliższych? Co wy byście zrobili na moim miejscu?